Sambor Czarnota: Pożeracz niewieścich serc
- Wszyscy potrzebujemy miłości. To najważniejsza życiowa siła - przyznaje Sambor Czarnot, który w przeciwieństwie do swojego bohatera z "Barw szczęścia", jest bardzo szczęśliwy.
Niezłe ziółko z pańskiego doktora w "Barwach szczęścia" - Adrian Świderski to pożeracz niewieścich serc!
Sambor Czarnota: - Istotnie, uwielbia kobiety. A i one lecą na niego, bo imponuje im swą pozycją, intelektem, no i - co tu kryć - niezwykłym urokiem osobistym (śmiech)! Ale, by nie wyszedł na banalnego podrywacza, staramy się ze scenarzystami tłumaczyć jego postępowanie traumą z przeszłości, nieszczęśliwą miłością, która odcisnęła na nim piętno. Do tego wykonuje odpowiedzialną pracę - wiadomo, lekarz, najbardziej bodaj stresogenny zawód świata - i tak oto, pan doktor popadł w seksoholizm!
Jest taka choroba?
- Oczywiście, że jest. Zdiagnozowana. Swego czasu leczył się na nią Michael Douglas, wspierany przez swą żonę, Catherine Zeta-Jones, która wytrwale towarzyszyła mu w terapii. Moją taką drugą połówką w serialu jest Iwonka (Izabela Zwierzyńska) - dodaje sił w walce, kibicuje, wierzy, że to się uda. Dzielna i mądra dziewczyna.
I jaka oddana! Mało której by się tak chciało walczyć o niewiernego partnera...
- Na tym polega miłość - siła sprawcza wielu niepojętych działań. Wszyscy jej potrzebujemy. Dla Iwony to pierwsze, głębokie uczucie, bo jej małżeństwo z równolatkiem okazało się niewypałem. Mój bohater zaś, powoli zdaje się dojrzewa do tego, by w nią ponownie uwierzyć. Czy tak się stanie?
Gdzie Pan gra jeszcze, poza "Barwami szczęścia"?
- Głównie w teatrze. Jesteśmy po premierze "Ich czworo" w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Jaracza w Łodzi. To ponadczasowy tekst autorstwa Gabrieli Zapolskiej, z muzyką na żywo, bilety wyprzedane na kilka miesięcy naprzód! Przygotowuję się też do spektaklu "Trener życia", reżyserowanego przez Wojciecha Malajkata, który będzie wystawiony w Teatrze Adama Mickiewicza w Częstochowie. Wcielę się w nim w tytułową rolę, nomen omen graną w warszawskiej Syrenie przez samego reżysera. Poza tym występuję obecnie aż w sześciu innych spektaklach, w różnych miastach. Wciąż jeżdżę po Polsce i gram.
Wymaga to niezłej kondycji.
- Dbam o nią od zawsze, trenuję różne dyscypliny. Przez okrągły rok, niezależnie od pogody biegam, uprawiam też sporty sezonowe. Tylko w tym roku zrezygnowałem z nart na rzecz wyjazdu do Nowego Jorku. Z braku czasu byłem zmuszony dokonać wyboru.
To był wyjazd prywatny czy zawodowy?
- Prywatny. Polecieliśmy wraz z moją dziewczyną, Martą (Dąbrowską, również aktorką - przyp. red.), z zamiarem obejrzenia paru musicali na Broadwayu oraz rozgrywek NBA na żywo. Spełniłem tym samym moje marzenie z dzieciństwa, kiedy nocami śledziłem je przed telewizorem, jako że jestem wielkim fanem koszykówki. Poza tym chcieliśmy wtopić się w nowojorski tłum, zasmakować Ameryki i pobyć trochę ze sobą.
Stanowicie parę od lat. Zdradzi pan kiedy ślub?
- To życie pisze scenariusz...
Ale ten krok należy do mężczyzny, przecież to on się oświadcza!
- Ależ ja się oświadczyłem! Już ze trzy lata temu! W dodatku zostałem przyjęty. Staram się więc jak mogę, by moja wybranka nie zmieniła zdania i mam nadzieję, że nie zmieni (uśmiech). I że przyjdzie taki dzień, w którym złożymy sobie nawzajem przysięgę przed ołtarzem.
Rozmawiała Jolanta Majewska-Machaj.