Reklama

Robert Osam: Specjalista od nutek

Od dziesięciu lat akompaniuje na fortepianie uczestnikom "Jak to melodia?". Robert Osam zdradza, jak znalazł się w programie oraz co stało na przeszkodzie, by podbił Anglię.

W programie jest pan głównym specjalistą od legendarnych nutek.

Robert Osam: - A dokładniej od niewielkiej ich ilości (śmiech).

"Jaka to melodia?" skończy w tym roku 18 lat. Jak pan trafił do programu?

- Właściwie przez przypadek. Pracowałem wówczas jako pianista w szkole muzycznej. Akompaniowałem wielu wokalistom i aktorom, brałem udział w przeglądach piosenkarskich. I w ten sposób dotarli do mnie producenci programu.

Nie czuje się pan czasem przyrośnięty do tych klawiszy?

- Absolutnie nie, tym bardziej że czasem goszczą u nas artyści z własnymi akompaniatorami. Wtedy ustępuję im miejsca. Poza tym fortepian nie był moim pierwszym instrumentem. W szkole muzycznej zaczynałem od gry na skrzypcach. Po drodze były jeszcze gitara, bas, a nawet perkusja, na której grałem aż pięć lat. Ja po prostu kocham muzykę!

Reklama

Nie marzyło się panu nigdy, żeby na tablicy z kategoriami muzyków znalazło się jego nazwisko?

- Kto wie, może kiedyś się tak zdarzy (śmiech).

Ma pan jakieś szczególnie ulubione utwory i żałuje, że w programie może zagrać z nich zaledwie kilka nutek?

- Jest ich wiele, ale nie zapominajmy o tym, że telewizja rządzi się swoimi prawami. Dlatego własne muzyczne pragnienia staram się realizować z powodzeniem podczas kameralnych występów klubowych.

Podobno planuje pan podbić także rynek brytyjski?

- Od dawna marzą mi się występy na londyńskich scenach teatralnych, ale główną przeszkodą była dla mnie bariera językowa. Kiedyś nie znałem na tyle dobrze angielskiego. A teraz, kto wie (śmiech).

Moment, chce mi pan wmówić, że nie znał języka angielskiego? Przecież urodził się Pan w Wielkiej Brytanii.

- To prawda, ale historia mojej rodziny jest znacznie bardziej skomplikowana, niż by się to wydawało (uśmiech). Kiedy miałem półtora roku przyjechaliśmy z rodzicami, do Polski. Mama była Polką, a tata pochodził z Ghany. Niestety, zmarł, kiedy miałem siedem lat.

Obok Roberta Janowskiego jest pan chyba najbardziej rozpoznawalną twarzą programu?

- To prawda. Pewnie też ze względu na kolor skóry (śmiech). Spotykam się z wyrazami sympatii nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami. Są to miłe reakcje. Na szczęście, bo przecież można być osobą znaną, ale nielubianą.

Z tym kolorem skóry to przesada. Po prostu jest pan... bardziej opalony.

- Proszę mi wierzyć, że latem potrafię być dwa razy ciemniejszy (śmiech). Muszę panu powiedzieć, że dla swojej rodziny, która mieszka w Ghanie, jestem biały. Polska jest dziś bardziej otwarta, szczególnie w dużych miastach. Na szczęście już w dzieciństwie, wychowując się w Warszawie, uodporniłem się na wszelkiego rodzaju zaczepki. Powiem więcej, znam i lubię wierszyk o Murzynku Bambo (śmiech).

Marcin Kalita

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy