Reklama

Marta Lipińska: Nie tylko "Ranczo"

Czy można sobie wyobrazić serial "Ranczo" bez Michałowej?

Żartuje, że o pewnych datach pamiętać nie musi. Przypominają je najbliżsi lub widzowie. Tak się stało ostatnio. 14 maja wcale nie zamierzała świętować 75. rocznicy urodzin. O jubileuszu przypomnieli Marcie Lipińskiej wielbiciele "Rancza". Tak jak kiedyś aktorka podbiła serca jako pani Eliza, beznadziejnie zakochana w panu Sułku, tak teraz widzowie darzą ją bezgraniczną miłością za Michałową właśnie.

Jakich wartości jest strażniczką Michałowa, nie trzeba tłumaczyć fanom. W życiu najważniejsza jest też dla pani Marty prawda, wierność sobie i... zakładowi pracy. Wbrew panującemu wśród aktorów przekonaniu, że dla rozwoju kunsztu artystycznego należy co jakiś czas zmienić teatr - Marta Lipińska niezmiennie od 1963 roku jest związana z Teatrem Współczesnym w Warszawie. Podobnie trwałe uczucie łączy ją z Polskim Radiem, z którym współpracuje od kilkudziesięciu lat. - Tu buduje się postać tylko przy pomocy głosu. To wyższa szkoła jazdy - mówi.

Reklama

Właśnie za ten głos pokochali ją - panią Elizę, radiosłuchacze. Znawcy docenili ją wręczając w 2005 roku nagrodę Teatru Polskiego Radia - Wielki Splendor. Nagroda przyznawana jest za wybitne kreacje aktorskie w słuchowiskach i wkład na rzecz rozwoju radia artystycznego w Polsce. Brzmi dumnie. Nie od dziś wiadomo, że widzowie przypisują aktorom charakter granych przez nich postaci. Nie inaczej jest z Martą Lipińską. Gdy okazuje się, że Marta Lipińska jest zupełnie inną osobą niż wspomniana Michałowa, odbierają to z wielkim zdziwieniem. Tym bardziej świadczy to o kunszcie aktora.

Czy Michałowa, strażniczka moralności całych Wilkowyj, zostawiłaby męża w imię miłości? Wszystko w rękach scenarzysty. Natomiast Marcie Lipińskiej taki scenariusz napisało życie. Fakt, nie była bezwolna. Po szkole teatralnej dostała angaż w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Dyrektorem był Erwin Axer. Na scenie błyszczały: Halina Mikołajska, Zofia Mrozowska. Jeśli chodzi o mężczyzn, też same sławy: Tadeusz Łomnicki, Andrzej Łapicki. Marta Lipińska została "zakwalifikowana" jako amantka. Była jeszcze studentką, gdy mistrz Axer zaproponował jej rolę Iriny w "Trzech siostrach". Później wielokrotnie wcielała się w role pięknych, niewinnych kobiet. Aż odezwał się w niej duch przekory i dystans do siebie. Nie chciała być tylko amantką. W "Pannie Maliczewskiej" już nie była.

Po jakimś czasie w teatrze pojawił się młody człowiek, Maciej Englert. Właśnie kończył studia. Spotkali się na próbach "Dwóch teatrów" Jerzego Szaniawskiego. Ona grała Lizelottę, on zakochanego w niej Chłopca z Deszczu. Słusznie się państwo domyślają. Miłość miała ciąg dalszy w życiu realnym. Gdy wybuchło uczucie, ona miała męża. Z Maciejem Englertem mieli odwagę i mądrość, by nie ukrywać swojego związku. Oczywiście docierały do nich różne komentarze, dobre rady. Nie raz usłyszała, że popełnia błąd. Nic nie było ważne. Liczyła się miłość i tylko miłość. Początki życia we dwoje nie były łatwe. Jak wspominała w jednym z wywiadów, po rozwodzie z mężem została z jedną walizką. Gościnnego dachu udzieliła im mama aktorki. By się usamodzielnić, pracowali, pracowali, pracowali.

Istnieje takie mądre powiedzenie: gdzie jest miłość, tam są dzieci. Szybko zaszła w ciążę. Urodziła Anię, trzy lata po niej Michała. W jednej i drugiej ciąży czuła się znakomicie, pracowała niemal do końca. Marta Lipińska nie lubi się oszczędzać. Gdy była w ciąży z Michałem, grała w "Szczęśliwym wydarzeniu", gdzie skacze z łóżka. Partnerujący jej Henryk Borowski, błagał: "Pani Marto, bardzo panią proszę, niech pani już nie skacze".

Kiedy Maciej Englert został dyrektorem Teatru Współczesnego, role niejako się odwróciły. Z dnia na dzień stała się "dyrektorową". To chyba najtrudniejsza z aktorskich ról. Marta Lipińska wyszła z niej zwycięsko. Nigdy nie ingerowała w sprawy męża -dyrektora. Uważa, że nie miała i nie ma taryfy ulgowej. - Mądrość męża jako dyrektora i reżysera polega na tym, że nie obsadza mnie w rolach, które ktoś inny zagra lepiej ode mnie - mówi. Poza tym udowodniła, że potrafi grać. Inni reżyserzy chętnie z nią pracowali i pracują.

Starali się bardzo nie przenosić teatru do domu, choć to prawie niemożliwe. Artystyczne małżeństwo w domu prowadziło bardzo mieszczański żywot. Zawsze był ciepły obiad. Była mistrzynią organizacji i nietracenia czasu. Zaradność i hart wyniosła z domu, gdy po przedwczesnej śmierci ojca - zmarł, gdy Marta skończyła podstawówkę - została z mamą, babcią i przyrodnią siostrą. Mama w dzień była urzędniczką, wieczorem piekła torty, Marta je roznosiła. Cztery kobiety dały radę.

Więc gdy teraz rano miała próbę, po drodze robiła zakupy, w przerwie obiad, potem wieczorny spektakl. Co to było dla niej? Zwłaszcza, że mąż chętnie dzielił z nią wszystkie obowiązki. Dyrektor Englert ma duszę majsterkowicza, sam malował mieszkanie.

Marta Lipińska z uśmiechem patrzy na życie. Ma w sobie zgodę na dojrzałość. Cieszy się szczęściem dzieci. Michał jest znanym operatorem, scenarzystą. Po rozwodzie z Małgorzatą Szumowską związał się z Mają Ostaszewską. Mają dwoje dzieci. Anna skończyła malarstwo na ASP, jest kostiumologiem. Też jest mamą.

Czy istnieje jakaś recepta na długowieczny związek? Oczywiście nie istnieje. Marta Lipińska i Maciej Englert są małżeństwem 47 lat. Może dlatego, że zawsze chcieli się porozumieć, akceptowali swoją odmienność. Mają pewien rodzaj beztroski i wciąż potrafią się z siebie śmiać.

ZM

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Marta Lipińska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy