Krzysztof Ibisz: Kiedyś konkurencja była silniejsza
- Każdy uczestnik czy tancerz to inne emocje. Dzięki temu "paliwo" do tego typu pięknych widowisk się nie skończy - mówi Krzysztof Ibisz, gospodarz programu "Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami". I nie wyklucza, że kiedyś sam zawiruje na parkiecie.
Tuż przed startem tej edycji "Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami" Krzysztof Ibisz miał wypadek na rolkach. Kontuzja nie powstrzymała go przed poprowadzeniem show.
Jest takie życzenie szczęścia: "połamania nóg". Chyba przed startem tej edycji "Dancing with the Stars" potraktowałeś je zbyt dosłownie?
- Aby te życzenia "nie stały się ciałem" w przypadku któregoś z uczestników, po prostu wziąłem to na siebie (śmiech).
Aż dziw bierze, że żaden z tabloidów po odcinku, w którym wystąpiłeś o kuli, nie napisał, że taniec jest Ci "kulą u nogi". A gdybyś był uczestnikiem, to co by się działo po takiej kontuzji?
- Chciałbym walczyć dalej! Tatiana Okupnik miała podczas finału "Tańca..." złamane żebro. Siła tkwi w naszej głowie, cała reszta to zwykłe niedogodności.
Skoro o sile mowa, nie ma takiej, która by cię wyciągnęła na parkiet?
- Nasz świat jest pełen tajemniczych i niezbadanych zdarzeń, więc wiesz...
A widzisz się w roli prowadzącego np. dwudziestej edycji?
- Mam taki zwyczaj, że zawsze skupiam się na tym, co aktualne. Ale jeśli pytasz, czy bym chciał, to oczywiście, że tak!
Nie ma telewizji bez Krzysztofa Ibisza! Gdybyś miał wehikuł czasu, do którego zawodowego okresu najchętniej byś się cofnął?
- Najlepiej, jak idziemy naprzód, a to, co było, jest dla nas doświadczeniem, wiedzą i pięknymi wspomnieniami.
Pierwsza myśl, która przychodzi ci do głowy, kiedy patrzysz na siebie w programach sprzed lat?
- Myślę o tym, jak bardzo zmieniła się jakość techniki telewizyjnej od tamtych czasów.
Jesteś ze starej gwardii prowadzących, którzy ugruntowali swoją pozycję przed laty i wciąż są na topie. Kiedyś było trudniej wejść na szczyt i się na nim utrzymać?
- Dziś, kiedy telewizji jest kilkadziesiąt, a kanałów polskojęzycznych kilkaset, jest łatwiej "wejść w okienko", niż wtedy, kiedy były tylko dwa. Kiedyś konkurencja była silniejsza, wymagania nieporównywalnie wyższe. Natomiast, jak mawiał Napoleon, sukcesem jest nie odnieść zwycięstwo, tylko je utrzymać! Dlatego każdy dzień w tym zawodzie musi być jak ten pierwszy.
Pamiętasz moment przełomowy w karierze? Taki, w którym nie miałeś wątpliwości, że telewizja jest twoim miejscem?
- To było wówczas, gdy poczułem się gospodarzem i "uniosłem" prowadzenie dużego programu. Teraz przeżywam to za każdym razem, kiedy staję przed kamerą i mam świadomość, że za chwilę będę gościł w milionach Państwa domów. To jest niesamowity dreszcz. Pierwszy raz ten dreszcz poczułem w 1991 roku, prowadząc pierwszą w historii telewizji transmisję z Festiwalu w Jarocinie.
Jesteś dziennikarzem uniwersalnym. Były nawet poranki w Polsat News. Dlaczego już nie oglądamy cię w newsach?
- W tej chwili na świecie i w Polsce dzieje się dużo bardzo ważnych spraw. Jesteśmy w ogniu kampanii wyborczej i programy newsowe koncentrują się na najważniejszych politycznych kwestiach. Lżejsza forma weekendowych poranków wróci! Choć będąc prowadzącym obu form, informacyjnej i rozrywkowej, wolałbym, byśmy tych trudnych tematów mieli jak najmniej, a więcej emocji takich, jakich dostarcza "Taniec z gwiazdami". Czego i Państwu i sobie życzę.
Rozmawiała: Ewelina Kopic