Dorota Chotecka: Pożegnanie z "Ranczem"
W przyszłym roku, kiedy zobaczymy 10. serię "Rancza", zapowiadaną jako ostatnią, minie dekada od premiery serialu. A już teraz Dorota Chotecka opowiada, których zdjęć nigdy nie zapomni i dlaczego kluczową rolę w tych wspomnieniach gra... przenośna toaleta. Aktorka zdradza też, jak spędza wolny czas z ukochaną córką Klarą.
Przed nami ostatni w tym sezonie odcinek "Rancza". Co w nim zobaczymy?
Dorota Chotecka: - Sporo wyborczego zamieszania. Na szczęście emisja odbędzie się już po drugiej turze wyborów prezydenckich. Inaczej musielibyśmy go przełożyć. Wszystko przez to, że nasz kandydat również ma na nazwisko Duda i cały Jeruzal obklejony jest jego plakatami. Moglibyśmy być posądzeni o agitację (śmiech).
To nie pierwszy raz, kiedy scenarzystom udało się przewidzieć, co się faktycznie wydarzy...
- Zgadza się, niemal w każdym sezonie trafiamy w punkt. Zawsze dzieje się coś, co ma później wierne odwzorowanie w rzeczywistości. A proszę pamiętać, że zarys fabuły "Rancza" powstaje mniej więcej na rok przed emisją serialu. Niektórzy nawet żartują, że nasz scenarzysta jest jasnowidzem. Ale zaręczam, że to zwykły człowiek. Ma po prostu "nosa" (śmiech).
Może pani zdradzić, kto teraz zostanie wójtem?
- Nie. Mam tak skonstruowaną umowę, że absolutnie nie mogę nic na ten temat powiedzieć. Proszę nas oglądać.
Jeśli to grana przez panią bohaterka obejmie tę funkcję, czy Więcławska znów się zmieni?
- Nie. Niedawno przeszła metamorfozę, zaczęła się inaczej ubierać. Wystarczy. Generalnie nie mam problemu z jej wyglądem - tak noszą się panie z małych miasteczek, kostium pomaga mi uwiarygodnić tę postać.
Niedługo rozpoczną się zdjęcia do 10. sezonu "Rancza". Wystąpi w nim pani?
- Tak. Więcławska zostaje w serialu. Bardzo lubię ją grać i już teraz jest mi ogromnie przykro, że to będzie ostatnia seria.
Po tylu latach pożegnanie będzie trudne?
- Zdecydowanie. Sporo się na planie nauczyłam, zawarłam też kilka przyjaźni. Ciężko będzie się rozstać.
Którą ze scen będzie pani wspominać z uśmiechem?
- To było poza planem. Graliśmy w plenerze, przy mało uczęszczanej drodze. Ponieważ nie było tam żadnych zabudowań, wszystko musieliśmy mieć własne, nawet przenośne toalety. Podczas kręcenia zdjęć w jedną z nich wjechało auto. Budyneczek nie wytrzymał - rozpadł się na cztery
części. Było to tym bardziej widowiskowe, że akurat ktoś z tego przybytku korzystał. Do dzisiaj się śmieję, gdy to wspominam. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach, a tu proszę.
Jest pani specjalistką od komediowych ról. Grała pani w "Miodowych latach", "13 posterunku", a teraz w "Ranczu". Jak zachowuje pani powagę przy realizowaniu zabawnych scen?
- Kiedyś podchodziłam do pracy bardzo poważnie i nic mnie nie śmieszyło. Inni aktorzy się "gotowali", ja nie. Z upływem lat to się zmieniło. Wyluzowałam, przestałam się przejmować. Teraz czasem wybucham takim śmiechem, że aż reżyser musi mnie uciszyć.
Zobaczymy panią w jakichś nowych produkcjach?
- Nie. Na razie pracuję nad sztuką teatralną, potem zaczynam zdjęcia do "Rancza", a ja nie lubię brać na siebie więcej niż mogę udźwignąć. Kiedyś Agnieszka Pilaszewska powiedziała mi bardzo mądrą rzecz: "Twarzy i nazwiska nie zmienisz, trzeba je szanować". Stosuję się do jej rady i bardzo rozważnie przeglądam oferty, zanim z nich skorzystam.
Pani córka wychowuje się w aktorskiej rodzinie. Planuje pójść w ślady rodziców, wujka?
- Nie. Klara ma artystyczne uzdolnienia, ale muzyczne. Gra na fortepianie, mimo młodego wieku sama komponuje. Aktorstwo zupełnie jej nie interesuje. I dobrze. Znam mechanizmy, które rządzą show-biznesem i nie chcę, by ona się z nimi zetknęła.
Jesteście mocno związane?
- Tak. Wszystko robimy razem, ostatnio nawet się zastanawiałam, czy nie powinnyśmy więcej rzeczy wykonywać osobno? Wspólnie uprawiamy sport - chodzimy na zumbę, do kina, gotujemy.
Monika Ustrzycka
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!