"Transformers: Przebudzenie bestii": Roboty dla najmłodszych [recenzja]

Kadr z filmu "Transformers: Przebudzenie bestii" /UIP /materiały prasowe

Filmowe przygody "Transformers" powinny być blockbusterowym samograjem. Oto wielkie roboty, które potrafią zmieniać się w przeróżne pojazdy, walczą między sobą. A jednak po drodze coś zgrzytało. Chociaż filmy Michaela Baya w swym najlepszym okresie zarabiały miliardy dolarów, recenzenci kręcili nosem. Orgia wystrzałów i wybuchów wypełniona komputerowymi robotami, niemożliwymi do rozróżnienia nawet przez fanów marki, oraz zastęp sztampowych postaci ludzkich z powodzeniem zabił jakikolwiek entuzjazm.

"Transformers: Przebudzenie bestii": Typowy produkcyjniak?

Klucz znalazł Travis Knight, który w "Bumblebee" z 2019 roku ograniczył destrukcję, a historię przyjaźni dobrotliwego robota i zbuntowanej nastolatki wpisał w ramy Kina Nowej Przygody. Jak na złość przychody były wtedy najmniejsze w historii serii. "Przebudzenie bestii", najnowszy film o Transformers w reżyserii Stevena Caple’a Jr. próbuje pogodzić obie filozofie. Z jednej strony stawka jest ogromna, bo zagrożeniem jest robot pochłaniający planety, starcia są widowiskowe, wybuchy liczne i głośne, a z drugiej na pierwszym planie jest opowieść o zaufaniu i budowaniu mostów. Cóż, miało być dobrze, wyszło jak zwykle.

Reklama

Relacje między postaciami wydają się sztampowe i nie angażują. Historia żadnego z trzech protagonistów nie wybrzmiewa, bo też nikt nie wydaje się pełnokrwistą postacią. Były żołnierz Noah (Anthony Ramos), który potrzebuje pieniędzy na leczenie ciężko chorego brata, powinien być emocjonalnym sercem filmu. To pod jego wpływem Optimus Prime miałby nauczyć się zaufania do ludzi. Na papierze to wszystko jest, ale w praktyce nie działa. Szkoda też tego trzeciego, Optimusa Pimala, który po prologu znika na ponad godzinę. Fabularnie "Przebudzenie bestii" to kreskówkowa opowiastka o ratowaniu świata, tyle że z niewiadomego powodu ktoś wyciągnął ją z sobotniego pasma dla najmłodszych i rozciągnął do pełnego metrażu.

Caple Jr. stara się urozmaicić seans klimatem lat dziewięćdziesiątych. Ten pojawia się jednak wyłącznie na poziomie prostych odniesień. W tle usłyszymy popularne wtedy hiphopowe kawałki, a z ekranu telewizora uśmiechnie się do nas Tupac. Tyle. Trudno mówić tu o jakiejś przemyślanej strategii estetycznej. Koniec końców "Przebudzenie bestii" okazuje się typowym produkcyjniakiem, kończącym się wielką, szaroburą bitwą bohaterów z setkami bezimiennych klonów i ogromnym portalem majaczącym nad Ziemią (spokojnie, wiązka światła wystrzelona w niebo pojawia się wcześniej, także ten obowiązkowy element każdego blockbustera również został odhaczony).

"Transformers: Przebudzenie bestii": Modele robotów robią wrażenie

Nie jest to jednak film, w który nikt nie włożył pracy. Widać ją szczególnie w modelach robotów. Chociaż na ekranie pojawia się kilkanaście różnych maszyn, każda z nich odznacza się wyglądem i nie da się ich pomylić, co było bolączką u Baya. Bardzo ciekawie prezentują się Maximale, czyli drużyna robotów skrywająca swe prawdziwe oblicze pod postacią zwierząt.

Film jest także przepełniony humorem, który raz trafia (docinki Mirage’a), raz nie (filmowe cytaty Bumblebee). No i sceny akcji są czytelne, co wśród dzisiejszych wielomilionowych produkcji nie jest standardem.

Narzekam, ale muszę zaznaczyć, że obecne na moim seansie dzieciaki bawiły się całkiem dobrze. Ich opiekunowie, jak wnioskuję po ich minach, niekoniecznie. "Przebudzenie bestii" ma też tego pecha, że wchodzi do kin niedługo po "Spider-Manie: Poprzez multiwersum", który bije go na głowę w każdej kategorii. Może "Transformers" powinni raz jeszcze spróbować swych sił w animacji?

5/10

"Transformers: Przebudzenie bestii" (Transformers: Rise of the Beasts), reż. Steven Caple Jr., USA 2023, dystrybucja: United International Pictures, premiera kinowa: 9 czerwca 2023 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Transformers: Przebudzenie bestii
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy