"Toy Story 4": To już jest koniec [recenzja]

Kadr z animacji "Toy Story 4" /materiały prasowe

Minęły już dwadzieścia cztery lata od premiery pierwszego filmu z serii "Toy Story". Czas ten zdecydowanie ma wpływ na historię, którą oglądamy w najnowszej części. Twórcy animacji nie ukrywali, że tą odsłoną kończą przygody Chudego, Buzza Astrala i kilku innych krewkich zabawek. A jak kończyć, to z przytupem, ale też z refleksją.

Aktualnie wspomniane już zabawki są własnością kolejnego pokolenia. Andy dawno wyrósł, dorósł i doczekał się własnego potomstwa. Lalki wszelkiej maści, klocki, pojazdy i różne inne dziecięce gadżety szczęśliwym trafem nie trafiły do piwnic, strychów, zamkniętych magazynów, albo, co gorsza do zakładów utylizacyjnych. A przynajmniej te konkretne, wyżej wspomniane. Teraz należą do Bonnie, która za chwilę ma pójść pierwszy raz do szkoły i nie za dobrze się z tym czuje. Może dlatego podczas dnia otwartego tworzy ona Sztućka, na którego składają się wyrzucony plastikowy widelec, patyk po lodach, elastyczna nić i doklejane oczy. Sztuciek staje się niemal od razu pupilem Bonnie, bez którego dziewczynka nie chce się nigdzie ruszyć.

Reklama

Tymczasem jej rodzice, chcąc złagodzić stres córki, związany z pójściem do szkoły, decydują się na wspólny wyjazd kamperem. Oczywiście z Bonnie jadą również jej ulubione zabawki, czyli szeryf Chudy, kosmonauta Buzz, kowbojka Jessie, Pan Bulwa, Rex czy Cienki - sprężynowy jamnik. W dłoni dziecka, zakleszczony, pozostaje też nie kto inny tylko sam, mocno przerażony Sztuciek. Sęk w tym, że ten nie godzi się na bycie zabawką i za wszelką cenę chce wrócić do swojej macierzy, czyli śmietnika. Kiedy mu się w końcu udaje uciec, rusza za nim niezłomny Chudy, któremu na plastikowym sercu bardzo leży dobro i samopoczucie małej Bonnie.

A to naprawdę dopiero początek tej inteligentnie pomyślanej i rozbudowanej historii, chociaż w żadnej mierze niepróbującej wyważać już dawno otwartych drzwi. "Toy Story 4" zgrabnie i nieinwazyjnie mówi właśnie o nieuchronnym upływie czasu, nawet wobec tak nienaruszalnej materii, jak zabawki, przynajmniej z ich perspektywy. Oczywiście nigdy nie mieliśmy wątpliwości, że film jest o nas, żywych dużych i małych. O naszej wyobraźni, potrzebie kultywowania w sobie dziecka albo radości z bycia dzieckiem. Innymi słowy "Toy Story" zawsze uczyło oraz bawiło i nie inaczej jest tym razem.

A, że przy okazji autorzy czwartej części serwują dynamiczne i dowcipne kino przygodowe, to i zabawa trafia się widzowi starszemu. Faktycznie film ten ma w sobie dużo ożywczej energii, dobre tempo i sensowną fabułę. Skrojoną w sam raz, ze wszystkimi prawidłami gatunku. Angażujący wstęp, żywe rozwinięcie, emocjonalne zakończenie. Nie wierzę, że komuś w trakcie, a szczególnie na końcu, nie spłynie wolno łza po policzku. Wcześniej jednak nie raz się dobrze uśmiechniemy, wstrzymamy oddech, zaprzemy w fotelu, podziwiając możliwości grafików, animatorów i całego parku maszynowego Piksara/Disneya.

Coś się zaczyna, coś się kończy. Umówmy się, że "Toy Story 4" zamyka tę historię, chociaż pewności nigdy nie ma. Wiadomo, co o tym decyduje. W tym przypadku jest duża szansa, granicząca niemal z pewnością, że widzowie dostarczą kilkanaście ładnych milionów argumentów. Dodam, że zasłużonych, bo to znakomita rozrywka i gustowny powrót znanych bohaterów. A, że życie nie lubi pustki, a nawet próżni, trzeba ruszyć dalej, podjąć niełatwe, ale przełomowe decyzje. Innymi słowy, dorosnąć. I choć to może smutny wniosek, to jednak prawdziwy oraz szczery. Tymczasem autorzy "Toy Story" znakomicie wiedzą, jak z klasą podziękować swoim wiernym widzom, a potem się z nimi ładnie pożegnać.

8/10

"Toy Story 4", reż. Josh Colley, USA 2019, dystrybutor: Disney, premiera kinowa 9 sierpnia 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Toy Story 4
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy