To, co barbarzyńcy lubią najbardziej
"Conan Barbarzyńca 3D" ("Conan the Barbarian 3D"), reż. Marcus Nispel, USA 2011, dystrybutor Monolith Films, premiera kinowa 19 sierpnia 2011 roku.
Conan. I wszystko jasne! Gejzer testosteronu, totem szowinistycznej męskości, żywa reklama metanabolu. Jego przygody - książkowe, komiksowe lub filmowe - zawsze zabierały nas do lepszego, bo prostszego świata; do miejsca, gdzie wszystkie długi spłaca się mieczem, a nie zasuwając na zmywaku w Norwegii i gdzie na najbardziej skomplikowane pytanie jest zawsze krótka odpowiedź: cios w twarz interlokutora. Conan był prawdopodobnie najbardziej bezpretensjonalnym bohaterem popkultury i naprawdę fajnie, że wrócił.
Długo go nie było na dużym ekranie. Ten stworzony przez Roberta E. Howarda heros zadebiutował w kinie w 1982 w "Conanie Barbarzyńcy" Johna Miliusa, cudownie posępnym i brutalnym monumencie, którego paleta barwna była przez większość czasu rozpięta między bladą żółcią pustynnego piasku i czerwienią wsiąkającej w niego krwi. Nakręcony dwa lata później "Conan Niszczyciel" skręcał niestety w stronę lekkiego kina przygodowego. Szczęśliwie najnowsza wersja, zatytułowana tak samo jak kultowy oryginał, nie kłania się pięcioletniej widowni i stawia na to, co tygryski i prawdziwi barbarzyńcy lubią najbardziej: na przemoc.
Za kamerą stanął tym razem Marcus Nispel, którego kinomani pamiętają pewnie z niezłego remake'u "Teksańskiej masakry piły mechaniczną" i to właśnie ten film powinien być wskazówką, czego spodziewać się po "Conanie Barbarzyńcy 3D". Na początku widzimy, jak tytułowy bohater rodzi się na polu bitwy, a jego matka między kolejnymi skurczami uśmierca otaczających ją wrogów. Krew, brud i wody płodowe. Dalej jest jeszcze mocniej. Conan kozaczy już za młodu, zabijając w pojedynkę grasujących po lesie dzikusów; brak mu jednak umiejętności, aby przeciwstawić się armii czarnoksiężnika, który zabija jego ojca i pali rodzinną wioskę. Co się odwlecze, to nie uciecze i bohater wyrusza na poszukiwanie oprawcy, znacząc swoją drogę górami poćwiartowanych, wybebeszonych i zdekapitowanych zwłok.
Trailery filmu, pełne wygenerowane w CGI krajobrazów, zapowiadały coś w duchu "300" lub serialu "Spartakus: Krew i piach", gdzie przemoc zostawała tak mocno przefiltrowana przez komputerowe efekty, że przestawała szarpać za wątrobę i zmieniała się w kolejny wizualny fajerwerk. Nispel woli jednak dosłowność. Z otwartych ran tryska gęsta i realistyczna posoka, czarne charaktery strzykają z ust śliną, a pęcherze torturowanych nieszczęśników eksplodują moczem. "Conan Barbarzyńca 3D" to festiwal gore przeniesiony w fantastyczne realia.
Tym razem w główną rolę wcielił się Jason Momoa i naprawdę nie ma co narzekać, że to już nie ta sama charyzma i muskulatura, co u młodego Schwarzeneggera. Nowy Conan jest taki, jaki powinien być. Ma tors wyheblowany na siłowi, spogląda groźne spod zlepionych potem włosów i chrapliwym głosem wygłasza kwestie w stylu: "Znajdę cię i zabiję" tudzież "Rób, co mówię, kobieto". Nie stanie się nowym amantem lub idolem młodzieży, ale chyba nikt go o to nie prosił. Miał być tylko skuteczną maszyną do zabijania.
Film Nispela jest dokładnie taki sam jak jego bohater: bezkompromisowy, naćpany adrenaliną i śmiertelnie poważny. Konwencja heroic fantasty już dawno temu pokryła się kurzem, ale twórcy nie puszczają do nas oka i zamiast tego dociskają pedał gazu i dostarczają poczwórną dawkę wstydliwych przyjemności. Można narzekać na brak psychologicznej głębi, sztampowość i zbudowanie scenariusza wokół kolejnych masakr, tylko po co? To tak, jak demonstrować swoją intelektualną wyższość nad napakowanym dresem, kiedy ten właśnie łamie nam nogi i obmacuje kieszenie w poszukiwaniu portfela. Lepiej stanąć po stronie barbarzyńców i dobrze się bawić.
7,5/10
Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!