"Timbuktu" [recenzja]: Cicha wojna na pustyni
Palenie jest zabronione. Muzyka jest zabroniona. Nie wolno grać w piłkę nożną. Jesteśmy w Timbuktu. Mieście, nad którym władzę objęli dżihadyści i gdzie święta wojna dotyka zwykłych, ludzkich spraw.
Hollywoodzcy twórcy przyzwyczaili widzów, że wojna jest widowiskowa. Szybka akcja, dynamiczny montaż, okrucieństwo na pokaz, strzelaniny, bród i krew. W "Timbuktu" Abderrahmane Sissako nie ma ani jednego z tych elementów.
Święta wojna rozgrywa się w ciszy i spokoju. Nikt nie walczy, nie wykrzywia twarzy w grymasie bólu. Nad domami unosi się tylko kurz i głos dobiegający z megafonu. Jeden z dżihadystów przypomina, czego mieszkańcom Timbuktu robić nie wolno. Dziś zabronione jest siedzenie przed domem, spędzanie czasu na ulicy i robienie byle czego. Kryje się w tym doza absurdu. Reżyser go jednak nie podkręca, raczej wycisza; dba o to, by ekranowego miejsca nie zabrakło dla zwykłych ludzkich spraw.
Każdego rodzaju wojna najbardziej dotyka tych, którzy nie chcą mieć z nią nic wspólnego. Przypadkowych ofiar w filmie Sissako nie brakuje. Spory z dżihadystami toczą kobiety na targu, pasterze wypasający krowy przy rozlewisku, matki, córki i ojcowie, którym puszczają nerwy zwykle trzymane na wodzy. Mało komu w miasteczku przychodzi do głowy ucieczka. Większość mieszkańców woli zostać i przeczekać konflikt udając, że wokół toczy się normalne życie. Takie nastawienie prowadzi do tragedii. Bohatera, który nie bierze losu w swoje ręce, los dotyka. W sposób bolesny, nieprzyjemny i niezasłużony. Na tle minimalistycznych, pustynnych kadrów wszelką niesprawiedliwość widać jak na dłoni.
Sissako analizuje ją w zbliżeniu. Opowiada w "Timbuktu" historię jednej z rodzin, mieszkających w okolicy. Pokazuje, w jak irracjonalny sposób zwykłe życie zamienia się w koszmar, z którego nie można się obudzić. Nie ma jednak w tym zakurzonym śnie sensacyjnej akcji; jest codzienność, która - zainfekowana przez religijny fanatyzm - zamienia się w scenę dramatycznych zdarzeń. Jedno pociąga za sobą następne; wszystkie dobre idee padają jak ofiary efektu domina. Reżyser w mocny i zarazem subtelny sposób pokazuje, że przed fundamentalizmem nie da się uciec, kiedy krąży on w żyłach ludzi sprawujących władzę.
Prawo do symbolicznego buntu ma tylko kobieta, pełniąca w miasteczku funkcję nadwornego błazna (mimo arthousowego zacięcia, Sissako buduje świat zamieszkany przez typowych bohaterów klasycznych opowieści). Na nogach ma czerwone buty na obcasach, na sobie kolorową sukienkę, skromna burka nie zasłania jej włosów. Wariatka rzuca dżihadystom wyzywające spojrzenia, mężczyźni udają, że jej nie widzą, a ona rośnie w siłę. Sissako czyni z niej postać, która ukazuje i podbija hipokryzję religijnych wojowników, którzy robią wszystko, czego zabraniają innym. Wielu z nich wykonuje polecenia, w jakich sens nie wierzy.
Reżyserowi filmu nominowanego do Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny udaje się w nienachalny sposób przemycić treści, które łatwo stają się punktami zapalnymi intensywnych dyskusji. W delikatności, z jaką portretuje losy swoich bohaterów, kryje się siła społeczno-politycznego manifestu.
"Timbuktu" jest filmem, który zmienia punkt widzenia i szokuje. Nie dlatego, że Sissako wkłada swoim widzom do głowy propagandowe treści, ale z tego względu, że udaje mu się nakręcić uczciwy film o zwykłych ludziach rozbijających sobie głowy o szklany sufit - spowszedniały w ich kręgu, ostry religijny fanatyzm.
7/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Timbuktu", reż. Abderrahmane Sissako, Francja, Mauretania 2014, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 12 czerwca 2015 roku.
--------------------------------------------------------------------------------------
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!