Majestatyczne krajobrazy, zachwycająca przyroda i spokojna, kontemplacyjna opowieść o sztafecie pokoleń i naturalnym cyklu życia i śmierci, ale i o wspólnocie. Łatwo się w “Pieśniach ziemi" zasłuchać. Łatwo się w nich “zaoglądać". Pozostawiają po sobie niezwykłe wrażenia, bynajmniej nie sielankowe.
- Dokument "“Pieśni ziemi" to norweski kandydat do Oscara
- Reżyserka Margreth Olin odwiedza z kamerą górskie rejony zachodniej Norwegii, by podążając śladami rodziców, odpowiedzieć sobie na pytanie: skąd jestem?
- Film trafił na ekrany polskich kin 2 lutego 2024
Zza gęstych białych chmur wyłania się bezkresna, oszałamiająco piękna dolina Oldedalen w Nordfjorden. Zbocza gór, strumień, zatoka, wodospad, tafla jeziora stawu - to wiosennie i letnio falująca, to zmrożona. Skuta lodem, w którym odbijają się otaczające ją szczyty. Wobec ogromu Natury człowiek jest tylko małą, kręcącą się, ale bardzo kruchą mróweczką. Tu, wśród norweskich fiordów, łatwo zapomnieć, że tak szybko, za pomocą maszyn, pchani nie tyle instynktem przetrwania, co żądzą zysku, bezpowrotnie ją niszczymy. Tu panuje porządek, wszystko jest na swoim miejscu. Od wieków życie ustępuje śmierci, a śmierć - życiu. Przemijanie wiąże się z narodzinami. Taniec ten wcale nie musi smucić, a przeszłość wcale nie musi znikać - może trwać w świerku zasadzonym przez dziadka gdzieś wysoko, poza linią ludzkich spraw.
Natura potrafi nas utulić, nakarmić, ale i być bezwzględna. Może osuwiska z Ramnefjellet czy fala pływowa z Lovatnet to kary za wkroczenie na teren, który powinien pozostać niezamieszkany? Nie, takich wniosków, nawet pytań “Pieśni ziemi" nie zadają bezpośrednio - nie jest to bowiem dokument “zaangażowany", a bardziej esej, genialnie sfotografowany czy to w skali mikro, tuż przy skroni bohatera, płatkach kwiatów, czy też w skali makro, z lotu ptaka-drona.
Pretekstem do realizacji filmu dla reżyserki Margreth Olin była chęć udokumentowania życia rodziców. Z 84-letnim ojcem, czasem również z młodszą od niego o 9 lat matką, przemierza najpiękniejsze norweskie szlaki. Trafiają tam, gdzie zawsze chcieli pójść, gdzie planowali, ale jakoś nie układało się. Wsłuchuje się w ich rodzinne wspomnienia-gawędy-lekcje życia i umierania. Przygląda ich czułości, wydaje się, że niezmiennej od lat. “Mój chłopcze" - mówi matka do ojca, On ripostuje, że jest już chyba za stary na to miano. Nie, nie dla niej. Dopóki będzie mogła mówić i dopóki tak będzie czuć, w ten sposób będzie go nazywać. Potem trzymają się za ręce. Tańczą. Ich miłość przejawia się w subtelnych gestach, cichych słowach, których nie da się zagrać, można je tylko dyskretnie podejrzeć.
Są “Pieśni ziemi" hołdem, listem miłosnym dla świata, krajobrazu, lodowców, które się cielą; koników, które podchodzą, żeby dostać smakołyk lub dać się podrapać; do wspólnoty, w której każdy do każdego dzwoni na Boże Narodzenie i na Nowy Rok. Jeden gra na skrzypcach, drugi śpiewa kolędy... Empatyzuje, troszczy się, tworzy wspomnienia wspólnej radości na chwile gorsze. Ale nie, spokojnie, nie jest to naiwny film wypełniony maksymami Paulo Coelho.
Poemat podzielony na cztery części i epilog - zgodne z czterema porami roku (i powrotem na chwilę jeszcze do wiosny), urozmaicony nieśpiesznymi pieśniami, ma w sobie moc prostoty i pokory. Chwilami, zwłaszcza wizualnie, przywodzi na myśl słynną trylogię “Qatsi" Godfreya Reggio. W mniejszej skali - tam był cały glob, więcej człowieka niż natury, tu norweskie fiordy. Jednak w tle wybrzmiewa zbliżona energia, spojrzenie. Kamera prowadzona przez Larsa Erlenda Tubaasa Øymo odkrywa przed widzami różne rysy i wzory. Obrazy przechodzą w melodie, melodie w szum wiatru, grzmot wodospadu i wreszcie w ludzkie słowo, by znowu oszołomić widokiem. Wszystko to splata się, tworząc przeszywający seans. “Pieśni ziemi" oferują ucieczkę od miejskiego zgiełku, wyprawę bliżej Absolutu. Bliżej Natury. Nie dziwi, że w ich produkcję zaangażowali się Liv Ullmann i Wim Wenders.
Film w Polsce zadebiutował w 2023 roku na Krakowskim Festiwalu Filmowym, teraz wprowadzany jest do dystrybucji kinowej. I kino jest najlepszym miejscem, żeby z tą opowieścią trochę “poprzebywać" i w pełni jej doświadczyć. Mnie zachwyciła.
8,5/10