"Tarzan: Legenda" [recenzja]: Powrót do dżungli

Margot Robbie i Alexander Skarsgard w filmie "Tarzan: Legenda" /materiały dystrybutora

Postać Tarzana wymyślił w 1912 roku Edgar Rice Burroughs. Najpierw przygody chłopca wychowywanego przez małpy publikowano tylko w gazecie, dwa lata później autor swoją historię spisał i wydał w formie książki. To był początek wielkiej legendy jednej z najbardziej znanych postaci fikcyjnych w kulturze masowej. Powstały 23 powieści, kilkanaście filmów pełnometrażowych i dwa seriale. Popularność Tarzana potwierdza fakt, że do kin trafia właśnie kolejna ekranizacja jego przygód.

Według książki Burroughsa Tarzan był synem Brytyjczyków o szlacheckim pochodzeniu, którzy zginęli, gdy był jeszcze niemowlakiem. Przygarnęły go małpy i wychowały. Kolejne części przygód opowiadały o nadnaturalnej sile człowieka z dżungli, jego przyjaźni ze zwierzętami i spotkaniu z Jane - jedyną i wielką miłością, a także o powrocie Tarzana do cywilizacji i odnalezieniu rodziny.

David Yates, reżyser ostatnich dwóch części Harry’ego Pottera, właśnie od tego ostatniego zaczyna swoją filmową opowieść o człowieku z dżungli. Tarzan, a raczej lord John Clayton, żyje w Londynie, gdzie odnalazł swoją rodzinę. Minęły lata, odkąd opuścił afrykańską dżunglę. Jane mieszka razem z nim w wytwornych brytyjskich komnatach i nie zamierzają opuszczać stolicy. W wyniku sprytnych zabiegów pewnego czarującego biznesmena (Christoph Waltz) oboje wracają jednak do Kongo i zaczynają swoją podróż w przeszłość.

Reklama

Ten film od pierwszych minut czaruje nasze oczy niezwykłymi zdjęciami, których efekt podbija technika 3D. Dziewicza dżungla, spotkania ze zwierzętami, skoki na lianach - to wszystko jest dopracowane komputerowo, zdajemy sobie z tego sprawę, ale naprawdę świetnie wygląda. Aż dech zapiera w piersiach, gdy widzimy pojedynek Tarzana z jedną z potężnych małp. Technicznie film został zrobiony naprawdę dobrze. Operator wykonał świetną robotę, sprawiając że dziki krajobraz dżungli jednocześnie zachwyca nas i przeraża, a dopasowana, nastrojowa muzyka doskonale współgra z tym, co widzimy na ekranie.

"Tarzan: Legenda" to kino podróżnicze, które przypomniało mi "Poszukiwaczy zaginionej Arki". Tam też była odległa kraina, dzikie plemiona i bajkowa, momentami niewiarygodna opowieść. Może to porównanie trochę nad wyraz, ale ten film naprawdę wciąga w swoją dziką, chociaż znajomą i momentami przewidywalną historię i porusza mimochodem po raz kolejny dość istotny i odwieczny problem, który ma człowiek: być czy mieć? Dla pieniędzy, bogactwa, klejnotów jesteśmy w stanie zrobić wszystko - nawet zabić. Od zwierząt podobno różnimy się tym, że mamy rozum, ale w filmie "Tarzan: Legenda" możemy dostrzec jeszcze jedną różnicę: one zabijają, by przetrwać, a my dlatego, że możemy - z różnych pobudek.

To, co jest największą siłą tego filmu, poza niezwykłymi plenerami i efektami specjalnymi, to gra aktorska Samuela L. Jacksona i Christopha Waltza, a także śmiały i inteligentny humor umiejętnie wpleciony pomiędzy bohaterskie wyczyny Tarzana. Odtwórca głównej roli niestety nie miał zbyt wiele do zagrania, zdecydowanie więcej pokazała jego partnerka Margot Robbie. Jej Jane to charakterna kobietka, która przypomniała mi odważną bohaterkę "Poszukiwaczy zaginionej Arki".

7/10

"Tarzan: Legenda" [The Legend of Tarzan], reż. David Yates, USA 2016, dystrybutor: Warner Bros, dystrybucja kinowa: 1 lipca 2016

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tarzan: Legenda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama