Tak frywolnego kina u nas dawno nie było [recenzja]

Glen Powell i Sydney Sweeney w filmie "Tylko nie ty" /UIP /materiały prasowe

Najnowszy film Willa Glucka ("Łatwa dziewczyna", "To tylko seks") to uroczy film-produkt umiejętnie skrojony pod każdy typ widza. "Tylko nie ty" pełne jest setek sprawdzonych schematów (dwójka młodych ludzi udaje parę i wkrótce zaczyna się w sobie zakochiwać) i paru znanych rozwiązań. Co jednak ciekawe, ta komedia romantyczna podana jest "na pikantnie", a tak frywolnego kina u nas dawno nie było.

  • "Tylko nie ty" to nowa komedia romantyczna, której bohaterów grają gwiazda "Euforii" Sydney Sweeney i znany z "Top Gun: Maverick" Glen Powell.
  • Film jest współczesną wersją szekspirowskiego "Wiele hałasu o nic". Komedia romantyczna opowiada o szkolnych wrogach, którzy po latach pojawiają się jako goście na weselu, gdzie zmuszeni są udawać parę. Z czasem okazuje się, że między dawnymi wrogami rodzi się prawdziwe uczucie.
  • Reżyserem filmu jest Will Gluck, znany z produkcji "Łatwa dziewczyna" i "To tylko seks". Tytuł debiutuje na ekranach polskich kin 1 marca 2024 roku.

Twórcy nie bardzo uwierzyli w sukces swojego filmu, więc o pomoc zwrócili się do ludzi od marketingu. A ci zaproponowali pomysł na przyciągnięcie widzów. Postanowili zaangażować główną parę aktorów, Sydney Sweeney i Glena Powella (będących na fali ogromnej popularności), którzy - tak jak w filmie - podczas promocyjnego tournée zaczęli udawać związek doskonały (którym teoretycznie nie są).

Prawda zaczęła mieszać się z fikcją, a zamiast rzetelnie zachęcić do obejrzenia filmu (komedia Glucka to niezła rzecz - o tym za chwilę), dwójka aktorów promowała "Tylko nie ty" plotkarskimi wywiadami, czy filmikami na TikToku. To pomogło, a zarazem i uratowało premierę komedii  - produkcja stała się hitem, ale polscy widzowie musieli poczekać aż do 1 marca, aby przekonać się, czy tak nachalny marketing był tu w ogóle potrzebny.

"Tylko nie ty": Chemia między bohaterami jest wyczuwalna

Szczęśliwie - jak się okazuje w trakcie seansu filmu - "Tylko nie ty" broni się swoim świetnym timingiem, jak i faktem, że całość zostaje podana w niezwykle przystępny sposób. Bea (Sydney Sweeney) i Ben (Glen Powell) to dwójka młodych ludzi, którzy spotykają się przypadkiem w kawiarni. Chemia między nimi wyczuwalna jest już po kilku minutach, więc nic dziwnego, że razem umawiają się na swoją pierwszą randkę. Niestety, w wyniku pewnego (nad wyraz głupiego - te filmy rządzą się swoimi własnymi prawami) nieporozumienia, nad ranem rozstają się w niezgodzie. Coś, co mogło być początkiem wartościowej i zdrowej relacji, niespodziewanie przeradza się w obopólną nienawiść.

Nasi niedoszli kochankowie nie pałają do siebie sympatią, ale kiedy okazuje się, że dwie bliskie im osoby zapraszają ich na swój ślub, decydują się wyruszyć na australijskie wesele w Sydney (co samo w sobie ma być jakimś meta-żartem, jeśli zwrócimy uwagę, jak nazywa się główna aktorka).

Scenariusz bazuje na staromodnym powiedzeniu "kto się czubi, ten się lubi" i to jedynie kwestia czasu, kiedy Bea i Ben zdadzą sobie sprawę, że tak naprawdę są dla siebie stworzeni. A wścibscy krewni i nieznośni ex-partnerzy zmuszą ich do zawarcia tajemnego porozumienia: przez cały film, aby utrzeć nosa reszcie weselnych gości, będą udawać zakochaną po uszy parę.

"Tylko nie ty": Mamy ochotę kibicować filmowej parze

Stylistycznie "Tylko nie ty" przypomina kultowe komedie z lat 2000., które cechowało: szybkie tempo, mało wyszukany humor, łopatologiczne rozwiązania fabularne i para perfekcyjnie dobranych aktorów. Jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi, dziś takich filmów już się zupełnie nie kręci. Producenci (a przy okazji i filmowcy) już dawno odeszli od lapidarnego kina "pocztówkowego", w którym głębia i dialog zostają zastąpione słabymi żartami, kłótniami między zakochanymi, pocałunkami i usilnie przedłużonymi scenami seksu. A szkoda, bo "Tylko nie ty" udowadnia, że tego rodzaju filmy są nam dziś bardziej potrzebne niż kiedykolwiek.

W końcu to tutaj między Sweeney a Powellem iskrzy (genialny casting, chciałoby się obejrzeć z nimi serial), a cały film, właśnie wystylizowany pod idealny obraz z letniej pocztówki, okazuje się być bardzo, ale to bardzo sexy. Każda scena z ich udziałem to miód na serce widza, a przy okazji to całkiem rzadki przykład komedii romantycznej, w której faktycznie mamy ochotę kibicować filmowej parze. Wiadomo, większość żartów okaże się tutaj nietrafiona (co w sumie było od samego początku do przewidzenia), a papierowi i zbyt sympatyczni bohaterowie z drugiego planu trochę podrażnią nas faktem, jak bardzo są mdli i niewiele wprowadzają do fabuły. Ale jeśli wybaczymy tej komedii kilka - cytując polskiego klasyka - "niedoróbek", to okaże się, że w ostatecznym rozliczeniu mamy szansę całkiem przyjemnie spędzić czas w Sydney (i z Sydney).

Wygląda na to, że na ten moment w kinie nie znajdziemy lepszego tytułu, który mógłby posłużyć jako kojący balsam, wprowadzający nas w wakacyjne preludium, które w Polsce zwie się przedwiośniem. "Tylko nie ty" to prosta komedia z pazurem, ale jej największym atutem niech będzie fakt, że nie stara się być czymkolwiek więcej. No to jak, dacie się przekonać na wesele w Australii z Sydney i Glenem?

6/10

"Tylko nie ty" ("Anyone But You", reż. Will Gluck, USA 2024, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 1 marca 2024 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tylko nie ty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama