​"Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw": Takie głupie, takie fajne [recenzja]

Kadr z filmu "Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw" /materiały prasowe

Zmiana, jaką na przestrzeni lat przeszła seria "Szybcy i wściekli", nie przestaje zadziwiać. Z filmów o nielegalnych wyścigach cykl przeistoczył się w przeładowane efektami specjalnymi blockbustery o ratowaniu świata. Spin-off o przygodach Hobbsa i Shawa stanowi kwintesencję kierunku obranego przy piątej części franczyzy. Jakiejkolwiek logiki w nim nie uwzględniono. Pozostaje czysta rozrywka.

Fabuła jest prosta. Jest śmiercionośny wirus. Jest niezniszczalny złoczyńca Brixton (Idris Elba), który chce go zdobyć. Jest dwójka bohaterów, którzy muszą mu przeszkodzić: agent federalny Luke Hobbs (Dwayne Johnson) i angielski najemnik Deckard Shaw (Jason Statham). Pierwszy zgadza się wziąć udział w tej trudnej misji, bo leży mu na sercu dobro świata. Dla drugiego sprawa ma charakter osobisty - w posiadaniu wirusa jest jego siostra Hattie (Vanessa Kirby), której Brixton depcze po piętach.

Hobbs i Shaw stanowili najlepszą część ósmej części "Szybkich i wściekłych" i nic dziwnego, że otrzymali oni swój solowy film. Na szczęście nie wymaga on znajomości pozostałych odsłon cyklu. Nie znajdziemy tutaj także jego największych wad. Vin Diesel nie uraczy widzów wałkowanym w kółko gadaniem o rodzinie, a historia nie będzie przepełniona nic nieznaczącymi postaciami (czy są jacykolwiek fani granego przez Tyrese’a Gibsona Romana?).

Reklama

Scenariusz nie ma większego sensu. Bohaterowie skaczą z jednego końca świata na drugi w kilka minut, wszystkie rządowe agencje są dziwnie niekompetentne, a tytułowe postaci wykazują się nadludzką siłą i odpornością. W dodatku dialogi pękają od sucharów, których nie powstydziłyby się akcyjniaki z lat osiemdziesiątych. Twórcy nie ukrywają jednak, że interesowało ich wyłącznie zrobienie pierwszorzędnego kina rozrywkowego. Przez 134 minuty seansu udowadniają, że są najlepszymi ludźmi do tej roboty.

Stojący za kamerą David Leitch, który dał nam pierwszego "Johna Wicka" i "Atomic Blonde", wie jak nakręcić dobrą scenę bitki (a przypomina o tym już podczas prezentacji bohaterów). Okazuje się, że całkiem dobrze wychodzi mu także kolaż różnych typów komedii i kina akcji. W jednej scenie wybuchowa rozwałka na ulicach Londynu, w drugiej komedia słowna, a w kolejnej kopanina wzbogacona elementami slapsticku. Wszystko trzymające się kupy i zadowalająco zrealizowane. Przynajmniej dopóki w grę nie wchodzi duża ilość efektów komputerowych. Bo te wyglądają naprawdę nieprzekonująco.

Oczywiście największymi atutami filmu są odtwórcy głównych ról. Johnson jest jednym z najbardziej charyzmatycznych aktorów na świecie, a Statham z powodzeniem wciela się w wypracowany przez niego do perfekcji typ pomrukującego zabijaki. Chociaż dowcipy są zwykle czerstwe, obaj potrafią je sprzedać i trudno nie uśmiechnąć się przy ich wzajemnych przekomarzaniach. Aktorów dzielnie wspiera Kirby, która często kradnie im sceny - czasem tylko dzięki jednej ripoście.

Przy całej swojej bombastyczności "Hobbs i Shaw" traktują dosyć subtelnie główny wątek serii, czyli rodzinę. Zamiast podniosłych przemów Dominica Toretto mamy ładnie poprowadzone historie odnowienia relacji Deckarda z siostrą a Luke’a z niewidzianą od lat resztą familii. Całość jest nieco przydługa - co boli szczególnie w ostatnim akcie. Film cierpi także na zmarnowanego złoczyńcę (niestety, Elba nie ma za dużo do roboty), wymuszone epizody kilku znanych twarzy oraz miejscami naprawdę okropne CGI. Nie zmienia to jednak faktu, że w kinie bawiłem się świetnie. I chętnie pójdę na drugi seans.

7/10

"Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw" ("Fast & Furious Presents: Hobbs & Shaw"), reż. David Leitch, USA 2019, dystrybucja: UIP, premiera kinowa: 2 sierpnia 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy