"Strażnicy Galaktyki 2" [recenzja]: O jedną planetę za daleko
W czołówce "Strażników Galaktyki 2" Jamesa Gunna Mały Groot tańczy w rytm jednego z rockowych kawałków Electric Light Orchestra, podczas gdy reszta jego partnerów rozprawia się z gigantyczną bestią z innego wymiaru. Akcja tonie w efektownym slow motion, od nadmiaru kolorów można dostać oczopląsu, a pięknie animowana postać porusza się wśród walczących z gracją primabaleriny. Cool? Jeszcze jak!
Bombastyczne otwarcie to jedna z "odlotowych" wstawek, od których w nowej produkcji Marvela aż się roi. Twórcy nie pozostali obojętni na to, czego w kinie superbohaterskim dokonał kierowany do znacznie starszej widowni "Deadpool" Tima Millera i w kontynuacji postanowili docisnąć pedał szaleństwa do oporu. Bohaterowie latają poprzez galaktyki - z których każda kolejna jest bardziej barwna, niż poprzednia - przerzucając się żartami, antybohaterowie giną w widowiskowej rzezi w takt soulowego przeboju Jay and the Americans, a David Hasselhoff zostaje przywołany jako metafora najlepszego ojca na świecie.
Nie dziwi więc, że fabuła schodzi w drugiej części "Strażników Galaktyki" na daleki drugi plan. Tym razem grupa ratujących wszechświat wyrzutków ściąga na siebie gniew Ayeshy (Elizabeth Debicki), przywódczyni jednej z kosmicznych ras. Po kradzieży potężnych "baterii" zdesperowana władczyni wynajmuje dawnego wroga Strażników - Yondu Udontę (Michael Rooker), by wytropił złodziei. Tymczasem przywódcę grupy - Petera Quilla, znanego we wszechświecie jako Star Lord (Chris Pratt), odwiedza ojciec - Ego (Kurt Russell). Mężczyzna odkrywa przed synem jego boskie zdolności, a to sprawia, że przyjaźń Strażników zostaje wystawiona na ciężką próbę.
Jakby tego było mało, każdy z członków grupy mierzy się z własnymi problemami. Gamora (Zoe Saldana) próbuje rozwiązać konflikt z siostrą - Nebulą (Karen Gillan), Rocket (Bradley Cooper) przeżywa kryzys rodzicielski, a Drax (Dave Bautista) wplątuje się w niebezpieczną relację z Mantis (Pom Klementieff), niewolnicą Ego. Wątki i bohaterowie w filmie Gunna mnożą się na potęgę. Jest ich ostatecznie tak wiele, że brakuje miejsca na jakikolwiek oddech. Z jednej sceny akcji wkraczamy w kolejną. Ma to jednak swoje słabe strony, bo w nowej produkcji Marvela uwidacznia się cecha, która dotąd była wyróżnikiem ekranizacji komiksów DC - przesyt formy nad treścią.
Tak jak w "Superman v Batman" i "Legionie samobójców" liczba atrakcji przewyższa możliwości filmu. Choć każda z postaci otrzymuje swoją historię i koniec końców wszystkie wątki zostają domknięte w satysfakcjonujący sposób, siłą rzeczy do "Strażników" wdziera się schemat. Fabuła jest przewidywalna, świeżość znana z "jedynki" gdzieś się ulatnia, a od nadmiaru pomysłów wizualnych najzwyczajniej może rozboleć nas głowa. Co więcej, twórcy tak bardzo starają się być "cool", że czasem gubią naturalność, która była wyróżnikiem "jedynki".
Tym co mimo wszystko pcha tę machinę do przodu są doskonale zbudowani i poprowadzeni bohaterowie. W ich towarzystwie nawet na mielizny fabularne można przymknąć oko. Jednak po seansie filmu Gunna automatycznie nasuwa się wniosek, że wypracowana przez Marvela konwencja zaczyna się wyczerpywać. Oczywiście, zabawa wciąż jest przednia, ale o zachwyt, jak przy oglądaniu oryginału, już znacznie trudniej. Liczę, że po projekcji ktoś w szefostwie wytwórni zauważy, że tym razem zawędrowano o krok za daleko. I że mniej, często znaczy więcej.
7/10
"Strażnicy Galaktyki 2", reż. James Gunn, USA 2017, dystrybutor: Disney, premiera kinowa 5 maja 2017 roku.