Udar przerywa świetną aktorską karierę. Życie w biegu nagle staje i wszystko zamiera. Nawet słowa w ustach. A - f - a - z - j - a najpierw mówić nie pozwala, potem wiewiórkę w skakajkę zamienia. Ale w spojrzeniu jest dusza, człowiek, nie "martwa ryba".
W filmie "Prawdziwe życie aniołów" Artur W. Baron opowiada razem ze swoim przyjacielem Krzysztofem Globiszem historię, która wydarzyła się naprawdę. Historię samego Krzysztofa Globisza, choć w filmie poznajemy go jako Adama. W życie wpleciona jest fikcja, jak to w filmowych balladach bywa, jednak szczerość i miłość wynoszą ją na inny, magiczny i uniwersalny poziom. Bardzo ludzki.
W lipcu 2014 roku Krzysztof Globisz doznał udaru mózgu. Zasłabł w trakcie nagrywania słuchowiska "Martwe dusze" w Polskim Radiu. Trafił do szpitala. Znalazł się w śpiączce. Jego świat runął, choroba odebrała wszystko, co najcenniejsze - nie tylko w sferze zawodowej, ale i osobistej. Pędził, cieszył się każdą chwilą, kolejnymi kreacjami, spotkaniami z widzami, studentami, znajomymi, a tu - linia demarkacyjna.
Przed i po. A po to wielka niewiadoma. Jak grać, skoro nie można się swobodnie poruszać? Jak grać, skoro nie można swobodnie mówić? Jak grać, skoro każdy krok, gest, mimika twarzy, każda litera to niewyobrażalna walka? Jak grać, skoro wszystko uległo tak wielkiej zmianie i nic nie jest już tym, czym było? Jak znaleźć stare i nowe sensy w starych i nowych sytuacjach? W słowach? W emocjach?
Krzysztof Globisz nie poddał się. Nie poddała się jego rodzina, przede wszystkim żona - Agnieszka. Nie przyjęli do wiadomości, że to może być koniec. Agnieszka nie uwierzyła, że Krzysztofa, którego pokochała, zabrała choroba. "Pan profesor zna się na medycynie, a ja się znam na moim mężu" - mówi na ekranie.
Każdą chwilę spędzała u boku Krzysztofa / Adama, walcząc jak lwica o jego powrót do zdrowia. Jest zresztą w filmie Barona jeszcze jedna, wyjątkowo piękna scena, gdy siedzi obok ukochanego i zapewnia go, że załatwi dla niego magiczny płyn w aerozolu, tajne hasło i telefon do nieba, zawiezie go do wróżki, szamana i joginów w Nepalu. Przeniesie dla niego góry - ale nie pozwoli wygrać chorobie. Udar zołza to wredna, paraliż, afazja. Uparta. Nie daje się przepędzić, wraca, ale...
Najpierw wrócił Krzysztof Globisz w teatrze - w sztuce "Wieloryb. The Globe" w krakowskiej Łaźni Nowej. Przedstawienie przygotowali specjalnie dla Globisza jego dawni studenci. "Grał wieloryba wyrzuconego na brzeg" - opowiada Artur W. Baron. "Nie mówił, ale jako wieloryb miał swój wielorybi język. Przez dwie godziny nie schodził ze sceny, a ja zobaczyłem, że nic się nie zmieniło, choć zmieniło się wszystko. Oglądając go, przekonałem się, że on wciąż jest wspaniałym, pełnokrwistym, obdarzonym niezwykłym warsztatem aktorem. Nie mówi, ale buduje postać w inny, świadomy sposób, i, co najważniejsze, ma absolutną kontrolę nad procesem twórczym" - podkreśla. I przyszedł czas na film.
Dziś Krzysztof Globisz gra samego siebie - budząc podziw talentem, postawą, ale przede wszystkim inspirując: chorych, ale też i zdrowych. Czy Adam to kreacja jego życia - zapewne na pewnym poziomie tak. Ale przecież ma ich więcej i o tym zapominać nie można.
W Agnieszkę w filmie wciela się Kinga Preis - jest tak naturalna i szczera w swojej roli, prawdziwa każdym calem swojego ciała, energii, że niemal trudno uwierzyć, że również poza ekranem nie jest partnerką życiową Krzysztofa Globisza. Nie jest. Gra. Wspaniali są również pozostali członkowie obsady i ekipy, w tym najwierniejsi przyjaciele: zmarły niedawno Jerzy Trela oraz Anna Dymna, a także Urszula Grabowska, Anna Tomaszewska czy Juliusz Chrząstowski.
Oni i inni znajomi z desek teatralnych i planów filmowych trwali przy Krzysztofie Globiszu i zbierali środki na jego leczenie i rehabilitację, gdy tego najbardziej potrzebował. Nie opuścili go gdzieś na odludziu, z dala od Starego Teatru, w ośrodku leczniczym, żeby samotnie zmagał się z chorobą i lękami, które musi ona wywoływać. Jej okropnymi, wydawałoby się niemożliwymi do udźwignięcia konsekwencjami. A jednak Krzysztof Globisz je uniósł, razem z resztą aniołów.
"Prawdziwe życie aniołów" - tytuł koresponduje z poprzednimi, zanurzonymi w krakowskiej odmianie realizmu magicznego filmami Artura W. Barona z udziałem Krzysztofa Globisza i Jerzego Treli ("Anioł w Krakowie", 2002, "Zakochany anioł", 2005) - ma rys paradokumentalny, ale jednocześnie jest piękną, czułą balladą o sile miłości i przyjaźni, a także o niezłomności ludzkiego ducha skonfrontowanego z nagłą chorobą. Na pewno o sile kobiety, która nie porzuci swojego mężczyzny. I o mężczyźnie, który podejmie wysiłek, choć choroba podpowiadać mu będzie do ucha rezygnację.
"To coś więcej niż film. Tam jest pewien rodzaj magii" - mówi o opowieści sam Artur W. Baron. I trudno jest się z nim nie zgodzić. To dzieło proste, a jednocześnie chwytające za najbardziej wrażliwe struny człowieczeństwa. Szalenie delikatne i przez to tym bardziej ujmujące kino. "Chodziło też o to, żeby domknąć nasz anielski cykl. Ale tym razem w nieco inny sposób, prawdziwiej, głębiej, bez nawiasu" - dodaje reżyser. "Pokazać, czym jest i jak wygląda prawdziwe życie aniołów. Aby pozytywne emocje, które pojawiły się we wcześniejszych filmach, mogły teraz ujawnić się w obliczu prawdziwej tragedii, która spotkała Krzysztofa". Aktor, gwiazda, sąsiad - aniołem może być każdy.
Pod krakowskim i podhalańskim niebem w "Prawdziwym życiu aniołów" bywa ciemno, strasznie, ale zdarzają się też cuda. Rozkwita uczucie, wzmocnione najtrudniejszą z walk, wyrażone w kilku słowach Szekspira, wyrecytowanych najpiękniej jak to możliwe przez Aktora, Mistrza i zarazem kochającego Mężczyznę. Agnieszka znalazła tajne hasło, Adam - Krzysztof na nie odpowiada, bo... "miłości nie odmienią chwile, dni, miesiące: Ona trwa - i trwać będzie po sam kraj zagłady". A Baron - Baron to wszystko filmuje i pozwala nam zajrzeć do tego intymnego świata. Za zgodą bohaterów.
7/10
"Prawdziwe życie aniołów", reż. Artur W. Baron, Polska 2022.