Podryw na Mickiewicza i Radio Wolna Europa
"Różyczka", reż Jan Kidawa-Błoński, Polska 2010, dystrybutor Monolith Films, premiera kinowa 12 marzec 2009.
"Rewers" Borysa Lankosza był jak kameralne spotkanie przy piwie z kolegą, które niespodziewanie przeradza się w wielką imprezę. Skromny debiut młodego reżysera pokazał, że można mówić o przeszłości Polski w sposób oryginalny i pozbawiony martyrologicznego balastu; bawić stereotypami zamiast w nie uciekać. Od jego premiery minęły już jednak cztery miesiące, euforia przestała krążyć w żyłach i nadszedł kac w postaci "Różyczki" Jana Kidawy-Błońskiego.
Ten film to awers "Rewersu", jego mniej atrakcyjny brat bliźniak. Punkt wyjścia jest taki sam: znajdująca się na dole politycznego łańcucha pokarmowego obywatelka Polski Ludowej spotyka Diabła, który chce kupić jej duszę za odrobinę miłości. U Lankosza była to sfrustrowana stara panna, a jej kusiciel - jak na wysłannika Piekieł przystało - pod elegancką koszulą i krawatem ukrywał serce zimne jak lód. U Kidawy-Błońskiego Piękna to odlew z pudru i tuszu do rzęs, jej Bestia przybiera natomiast postać prymitywnego pracownika SB - posiada on uczucia, ale ich nadmiar koi Czerwoną Kartką i przemocą.
W "Rewersie" rzeczywistość miała umowny charakter, co otwierało ją na inwazję nowych znaczeń i pozwalało traktować znaną z podręczników sytuację historyczną jako metaforę. Wzięta w quasi-dokumentalną ramę narracyjną "Różyczka" jest od początku do końca realizowana według zasad siermiężnego filmowego realizmu.
Roman (Robert Więckiewicz) i Kamila (Magdalena Boczarska) stanowią parę rodem z piosenki disco polo - poznajemy ich na dansingu, kiedy po krótkiej wymianie komplementów i podarków idą uprawiać seks na tyłach lokalu. Chociaż mężczyzna powtarza nienawistne slogany jedynej słusznej partii bez większego przekonania, to - zgodnie z życzeniem zwierzchników - zmusza swoją partnerkę, aby nawiązała romans z podstarzałym pisarzem żydowskiego pochodzenia (Andrzej Seweryn) i pomogła zgromadzić materiał dowodowy kompromitujący go jako wroga narodu. Na propozycję zostania TW dziewczyna najpierw reaguje łzami i agresją, lecz ostatecznie postanawia podjąć się tego zadania.
Na początku można podejrzewać, że za jej decyzją stoi jakaś tajemnica; że ta mieszanka infantylizmu i ślepego oddania w końcu eksploduje. Boczarska na tle rewelacyjnego Więckewcza i bardzo dobrego Seweryna wypada dość słabo, ale ma dość ciekawą aparycję : w jej zielonych, kocich oczach kryje się groźba, a pojawiające się wokół ust zmarszczki nawet najbardziej słodkiemu uśmiechowi nadają drapieżny rys. Takie kobiety równie mocno kochają, co nienawidzą - aż chce się powiedzieć, widząc, jak czasem natrętne i zaborcze jest jej zachowanie wobec Romana. Kiedy jednak Kamila oddaje swoje serce szpiegowanemu starcowi, odkrywamy ze smutkiem, że bliżej jej do Marii Magdaleny niż do femme fatale.
Można jedynie spekulować nad psychologiczną motywacją tego twista: czy uczucia bohaterki zmieniły się podczas wspólnego słuchania Radia Wolna Europa, czy może pod wpływem pasji, z jaką jej nowy wybranek recytuje Mickiewicza?
Kidawa-Błoński pewnie chciałby, aby odczytywać to jako dowód tego, że Kamila woli intelektualistów od szorstkich emisariuszy Wielkiego Brata zza wschodniej granicy, ale żadne "ale" nie jest w stanie zatuszować nieporadności i infantylizmu tego rozwiązania. Los bohaterki również dzieli sam film, który zaczyna jako potencjalny thriller, aby dać się później uwieść spiżowemu kiczowi i narodowym resentymentom.
Przerabiając historię Polski na melodramat, Kidawa-Błoński wykazuje się większym wyczuciem i mniejszą zajadłością niż Krzystek w "Małej Moskwie"; jednak w tym wypadku "lepiej" nie znaczy niestety "dobrze".
"Różyczka" byłaby świetną pomocą naukową dla szkół średnich - w końcu cała akcja została umiejscowiona na tle wydarzeń z marca 1968 roku, a jedynie sceny erotyczne z Boczarską są w stanie wywołać w nieletnich umysłach dysonans poznawczy. Cała reszta przypomina adaptację maturalnego bryku - nudną i monotonną jak stukot maszyny, na której Kamila pisze swoje nocne raporty.
4/10