Reklama

Płyńcie łzy moje, rzekł David Lynch

"David chce odlecieć", reż. David Sieveking, Niemcy, Austria, Szwajcaria 2009, dystrybutor Against Gravity, premiera kinowa: 7 stycznia 2011.

Fryderyk Nietzsche powiedział, że gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas. David Lynch to człowiek, który zarabia na życie, sprzedając opakowane w celuloid odpadki z mulistego dna swojej podświadomości. Pewnego dnia poczuł jednak na sobie przeszywające spojrzenie otchłani i postanowił chociażby na chwilę odwrócić wzrok - w stronę światła. Jego źródło miała stanowić dla niego medytacja transcendentalna.

Wyreżyserowany przez młodego dokumentalistę, Davida Sievekinga, obraz "David chce odlecieć" to opowieść o firmowanej między innymi nazwiskiem Lyncha organizacji, która zajmuje się propagowaniem właśnie tej odmiany medytacji. Film ma formułę śledztwa i te słowo - "śledztwo" - zapowiada już puentę całej historii: skoro prawda nie leży na wierzchu, to prawdopodobnie ktoś miał interes, aby ją przed nami ukryć. Niepokonane imperium dobra, w którym oświeceni jogini mieli unosić się nad ziemią, okazuje się globalną ściemą, oferującą zabłąkanym duszom łże-mistycyzm.

Reklama

Na poziomie demaskatorskim film Sievekinga rozczarowuje. Żyjemy w świecie zdetronizowanych autorytetów i prowadzenie widzów za rękę przez kolejne kręgi medialnej hucpy przypomina tłumaczenie dwudziestolatkowi, że święty Mikołaj nie istnieje. Otyli kapłani, których palce święcą złotem, a oczy chciwością, pustosłowie religijnych sloganów, wywiady z naukowcami, gotowymi za pomocą "szkiełka i oka" pokazać fałsz kryjący się za historiami o cudach - znamy to aż za dobrze, pokazywano nam to już w telewizji i mówiono o tym w szkołach, abyśmy nie wpadli za młodu w szpony jakiejś chciwej sekty. Na czubku tej piramidy banałów znajduje się również niezbyt odkrywcza konkluzja, że oświecenia najlepiej szukać poza wielkimi instytucjami.

"David chce odlecieć" ma na szczęście jeszcze jeden poziom, szczery, przejmujący ale i pełen ironii. Ten dokument to w dużej mierze opowieść o samym Sievekingu, utrzymywanym przez rodziców i żyjącym w cieniu dziewczyny-pisarki chłopaku po filmówce, którzy marzy, aby być tak wielkim artystą jak Lynch. Spotkanie z ulubionym twórcą przynosi zawód i to właśnie on stanowi impuls do rozpoczęcia śledztwa. Być może stoi za nim chęć poznania sekretu mistrza, a może podskórne pragnienie zemsty i obalenia idola.

Również Michael Moore chętnie włączał siebie w swoje dokumenty, ale powodowały nim przede wszystkim bufonada i chęć autokreacji.Sieveking jest na szczęście znacznie skromniejszy i "David chce odlecieć" okazuje się zarówno dochodzeniem jak i introspekcją; w końcu tytuł filmu nie wyjaśnia, o którego z Davidów chodzi naprawdę.

Sieveking w finale odnajduje spełnienie, ale nierozwiązaną zagadką pozostaje sam Lynch. Co sprawiło, że tak niezależny artysta wpadł w szpony sekty? W jednej ze scen widzimy, jak twórca "Dzikości serca" wyjaśnia, czemu organizacja nienaturalnie wielką wagę przywiązuje do pieniędzy. Jego tłumaczenie jest nieporadne, bzdurne, i on sam chyba nie wierzy we własne słowa. Kiedy mówi, w oczach nie odbija mu się otchłań i nie emanuje z nich światło - są w nich łzy.

6,5/10

Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "David chce odlecieć"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: David chce odlecieć | David Lynch | David
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy