​"Pitbull". Starotestamentowy Vega [recenzja]

"Pitbull" 2021: Sebastian Dela i Andrzej Grabowski w filmie Patryka Vegi /Kino Świat /materiały prasowe

Nie ma nowy "Pitbull" wiele wspólnego ani z kultowym i znakomitym serialem, ani z filmowymi wariacjami z tym samym logo. Patryk Vega uwierzył, że jest wczesnym Ablem Ferrarą i postanowił ewangelizować widza na ulicy i w rynsztoku.

Nigdy nie wątpiłem w religijną przemianę Patryka Vegi. Nie uważam, że jest wyrachowana i sztuczna. Zresztą przyznawanie się otwarte do katolicyzmu w zlaicyzowanym i w dużej mierze lewicowym środowisku filmowym, przyjaciół mu nie przysparza. W końcu, po jawnie antyaborcyjnym wątku "Botoksu", kilka aktorek wcześniej chętnie z Vegą pracujących, już nie widać w jego trupie aktorskiej. "Służby specjalne" (2014) z neokatechumenatalnym wątkiem nawrócenia cyngla WSI pokazał, że Vega chce być polskim Ablem Ferrarą. Wczesnym Ferrarą z czasów "Złego porucznika" czy "Uzależnienia". Zresztą Vega przyznał to w wywiadzie, jaki w kilka lat temu przeprowadziłem. "'Zły porucznik' to jeden z moich ulubionych filmów. To jest droga, która mnie fascynuje. Przykład" - mówił, opowiadając też o swoim upadku na dno i odrodzeniu w religii.

Reklama

Patryk Vega chce robić religijne kino

Zajęło mu chwilę dojście do momentu, gdy chce robić już tylko religijne kino. Krzyż umorusany w brudzie. Grzech pokazany bez pudru. Bohaterowie szukający odkupienia na ulicy. Bezpośrednie odniesienia do Pisma Świętego i konsultant duchowy przy filmie. Wszystko to było w "Pętli", czyli "vegańskiej" przypowieści o synu marnotrawnym. Potem był anglojęzyczny "Small World", gdzie już nie tylko widzimy satanistów-pedofilów, ale Zły się na moment objawia (czuję, że horror to kolejna fascynacja Vegi), walcząc przeciwko polskiej wersji Travisa Bickle'a o twarzy Piotra "papieża" Adamczyka. Teraz Vega sięga po swój najważniejszy brand, czyli "Pitbulla" i zanurza go w starotestamentową przypowieść z latającymi obok siebie kulami i cytatami z Księgi Rodzaju.


To zdumiewające, co Vega robi z marką, która stworzyła go jako filmowca. Wciąż uważam, że serial "Pitbull" (2005-08) jest najlepszą i najbardziej realistyczną opowieścią o polskiej policji. Nie jestem fanem dwóch filmowych powrotów z 2016 roku, które stały się autoparodią serialu, napompowaną własną "fajnością", niczym łapy Tomasza Oświecińskiego, czymkolwiek pompuje on swoje łapy. Paradoksalnie wolałem kiczowate, krindżowe, przegięte i ocierające się o kino eksploatacji "Kobiety mafii". Były przynajmniej czymś bezczelnie świeżym na rynku wtórnego i banalnego polskiego kina sensacyjnego.

Nowy "Pitbull" zrywa ze wszystkim, co stworzyło serię w dwóch odsłonach. Ani nie jest to brutalnie szczera opowieść o polskiej policji z obdrapanych i niedofinansowanych komisariatów, ani naszpikowany memicznymi powiedzonkami zlepek scen ze Stramowskim udającym Dorocińskiego i Lindą parodiującym samego siebie z lat 90. XX wieku. Vega postanowił dać nam autorską przypowieść moralną, z jednym z najważniejszych postaci uniwersum Pitbulla w roli surowego starotestamentowego ojca. Jest tutaj woda, jaką grzesznicy muszą przejść, by uzyskać przebaczenie. Jest znaczenie czerwoną farbą drzwi grzeszników, na których ma spaść kara. Jest w finale dosłowna figura Boga Ojca. Jest to Bóg mściwy, ale i miłosierny. Bóg karzący i nagradzający kolejne pokolenia grzeszników i sprawiedliwych. "Pitbull" to Vega w koloratce. Nie takiej, jaką nosił Cheech Marin w "Maczecie" Roberta Rodrigueza. On jest poważny jak zawał serca.

Wszystko ma przyciągnąć ludzi do kina

Pojawia się tutaj cała masa znanych z przysłowiowych pierwszych stron gazet wydarzeń. Mamy wojnę gangów w latach 90. XX wieku. Jest śmierć Pershinga i generała Papały oraz Masa jako "gumowe ucho" policji, zanim stał się świadkiem koronnym. Jest postać najsłynniejszego konstruktora bomb i gang karateków. Wszystko jest mieszanką prawdy, fikcji i typowych vegowych skrótów, które mają dobrze wyglądać w zwiastunie i przyciągnąć ludzi do kina. Jest to wszystko przyczynkowe, spłycone do tabloidowego poziomu, choć w lepszym wydaniu niż kapiszonowa Afera Podkarpacka w "Pętli" i polityczne tło w żenującej "Polityce".

W "Pitbullu" Vega rezygnuje z odwołania do oryginału nawet w formie dialogów, co przecież robił Władysław Pasikowski, który został wynajęty do zrobienia kolejnej części "Pitbulla", gdy Vega stracił na chwilę prawa do tytułu. Zdumiewające, że Vega porzuca nawet wymyślne wulgaryzmy, z których przecież słynęło jego kino. Najważniejsze jest "biblijne" starcie psa Gebelsa (Andrzej Grabowski) z bandziorem Nosem (Przemysław Bluszcz), które ciągnie się od lat 90. aż do dziś. Ich walka i grzechy przechodzą na ich synów. Wygra ten, który będzie potrafił "odwrócić wektor zła" i wypełnić starotestamentową sprawiedliwość polegającą na ukaraniu tylko niesprawiedliwych. Grabowski gra znaczonymi aktorskimi kartami. Gebels to jego najsłynniejsze, obok Kiepskiego, wcielenie w masowym kinie. Mogę je oglądać godzinami. Bluszcz jest natomiast posągowy i mówi z manierą Terminatora. Jest to drażniące, ale ma chyba taki być. To archetypiczne zło bez mrugnięcia wysadzające ludzi w powietrze i wysysające energię nawet z własnej żony.

Ewangelizacja według Patryka Vegi

Jedną z najbardziej bolesnych scen serialu "Pitbull" było pokazanie Gebelsa, który musi układać kafelki w łazience gangusa, by dorobić do lichej pensji gliniarza. Wiele lat później jego sfrustrowany brakiem pieniędzy syn (Sebastian Dela) wybiera inną drogę. Zamiast ciężkiej, ale godnej harówki, woli kraść. Razem z kumplami z informatycznych studiów na politechnice postanawiają obrabiać zamożne domy. Proste, czyste i bezkarne, skoro są specjalistami od rozbrajania najbardziej wymyślnych alarmów. Trafiają jednak na dom Nosa, co wprowadza ich na ścieżkę wojny z najgroźniejszym bandytą w kraju. Gebels musi zdecydować, czy uratuje syna, czy pozostanie nieugiętym i kierującym się literą prawa gliniarzem. W poprzednich filmowych "Pitbullach" struktura dramaturgiczna była dostosowana do kolejnych gagów, popisów używania ulicznego języka, do którego Vega zawsze miał słuch i kolejnych wymyślnych scen przemocy. W "Pitbullu" z 2021 roku wszystko jest podporządkowane biblijnemu wymiarowi. Vega wesołek zmienił się z Vegę ewangelizatora.

Nasuwa się pytanie, czy publika to kupi. Byłem na pierwszym popołudniowym pokazie filmu w olsztyńskim kinie. Sala była nabita po brzegi. Tym razem nie było słychać dzikiego śmiechu sali po bluzgach Oświecińskiego i żartach Chabiora. Tym razem były westchnienia na kolejne cytaty Starego Testamentu, płynące ze słuchawek Gebelsa. Czy Vega przytrzyma w tej sposób swoją publikę? A może paradoksalnie zacznie ją właśnie po vegowsku ewangelizować?

5/10

"Pitbull", reż. Patryk Vega, Polska 2021, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 11 listopada 2021 roku.

 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: PitBull 2021 | Patryk Vega
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy