Ping pong a la Varda
"Plaże Agnes" ("Les plages d'Agnes"), reż. Agnes Varda, Francja 2008, dystrybutor kinowy Monolith Films / Nowe Horyzonty, premiera kinowa 19 marca 2010 roku.
Sądziła, że kino da się napisać. Dodać kilka słów do fotografii i dać im wybrzmieć. Miała 25 lat, była wciąż przed swoim kinowym debiutem. 46 filmów temu.
Dziś wie o kinie nie mniej niż Jean Luc-Godard. On w swoim "Notre Musique" umieszcza kilkunastominutowy fragment swojego wykładu. Ona gawędzi, jak zawsze chciała - pamiętnikarsko, równocześnie zniekształcając obrazem znaczenie swoich słów. Jak daleko sytuuje się to od podpisywania zdjęć? Mniej więcej tak, jak chlupot wody, od ciśnięcia w głąb studni kamienia.
Agnes Varda podpisuje swoje filmy "kinopisanie - Agnes Varda" i coś w tym jest. Luźne skojarzenia, rozchwiana struktura, także pewien rodzaj odpowiedzialności za słowa, które owszem - można wykreślić, ale nie bez śladu. Jednak filmy Vardy nie są napisane, ale raczej od-pisane, lub jeszcze ściślej - odegrane. Odegrane, nie w sensie odtworzenia przez marionetkowych aktorów wysmażonych wcześniej dialogów, ale odegrane w sensie tenisowym, lub ping-pongowym. Zagrywkami w tym układzie byłyby wspomnienia w postaci zdjęć, śladów, bezpośrednich pytań o miejsca, zdarzenia i osoby. Odgrywkami - obrazy i narracja serwowane przez Vardę. Autorka, nabierająca filmowych szlifów w okresie kształtowania się francuskiej nowej fali, jednego z najbardziej samoświadomych nurtów w kinie, wie jak grać. Sama z sobą. Dla siebie i o widza.
Tytułowe plaże, w dość dosłownym sensie, były zawsze obecne w życiu autorki. Wokół nich budowana jest autobiograficzna opowieść. Jednak "Plaże Agnes" to miejsca ściśle konstruowane przez pamięć 81-letniej Vardy. W centrum opowieści wpisana jest figura Odyseusza. "Tego, który wypływa i nie chce/nie może wrócić". Plaża jest dla Agnes doskonałą metaforą teraźniejszości, każdego momentu - ostatnim skrawkiem lądu, z którego możemy jedynie rzucić się w bezkresną toń. Patrząc wstecz stwierdzamy jednak, że nie wszystko okazało się równie ważne - czasem trywialne chwile urastają do rangi przełomowych, a te pozornie doniosłe mają nie większe znaczenie niż pojedyncze ziarno piasku, na plaży.
80-letnia Varda jest w centrum tego wszystkiego. Kokieteryjnie zapewnia nas, że przeszłość nie ma dla niej jakiegoś szczególnego, nostalgicznego wymiaru. Mimo to, uporczywie do niej wraca. Nie archeologicznie, z namaszczeniem odtwarzając ślady, ale twórczo rozgrzebując, przebudowując, dokładając nowe cegiełki, takie jak informacja o AIDS Jacques'a Demy - nieżyjącego męża Agnes.
Robert Altman, odbierając Oscara za całokształt twórczości powiedział, że jego filmy są jak zamki z piasku - konstruowane mozolnie przez cały sztab ludzi, którzy obserwują potem jak ziarnko po ziarnku budowla się rozpada. Myślę, że Agnes Varda podpisałaby się pod tym stwierdzeniem. Ona sama wraca jednak wciąż i na nowo, na te same plaże i odbudowuje wspomnienia. Tu doda wieżyczkę, tam ufryzuje gzyms, gdzie indziej zlikwiduje fosę, ale "do utraty tchu" ma zamiar odbijać piłeczkę. Na nietrwałej taśmie, utrwalać nietrwałe wspomnienia.
9/10