"Palm Springs": Jakby jutra miało nie być [recenzja]

Kadr z filmu "Palm Springs" /materiały prasowe

Wydawać by się mogło, że "Dzień świstaka" czy serial "Russian Doll" całkowicie wyczerpały potencjał, kryjący się w motywie uwięzienia w pętli czasu. Tymczasem Max Barbakow nadał owej wyświechtanej kliszy odświeżoną formułę, znalazł na nią autorski patent, ukazał ją w sposób odświeżający i na nowych warunkach. A przy tym zrobił film lekki, zabawny, bezpretensjonalny, który na czas powrotu widzów do kin pasuje wprost idealnie.

"Palm Springs" pasuje zresztą jak ulał również do samego kontekstu lockdownu. Pierwsze miesiące pandemii upłynęły nam pod znakiem zamknięcia w domach, kolejne dni zlewały się ze sobą w czarną plamę, a końca tego epidemicznego dnia świstaka nie było widać. W lockdownie wszyscy straciliśmy poczucie rzeczywistości, przeżywaliśmy w zasadzie w kółko ten sam dzień. Zawieszeni byliśmy w ciągłym niebycie, dzień nieznośnie mieszał się z nocą, człowiek czasami o czwartej po południu orientował się, że wciąż jest w piżamie.

U Barbakowa jest podobnie, tyle że zamiast piżamy jest rozchełstana hawajska koszula, żółte szorty i klapki japonki. Taki zestaw nosi Nyles, który pewnego dnia przyjechał na wesele w otoczonym pustynią Palm Springs i utknął tam na dobre. Ale utknął nie tyle w miejscu, co w czasie. Budzi się w kółko w tym samym łóżku, o tej samej godzinie, codziennie przeżywa dzień ślubu i wznoszenie toastu za zdrowie młodej pary. Jeszcze raz, i jeszcze raz, na nowo, bez końca, dziś czy jutro - żadna różnica, bo i tak wszystko się resetuje. Tak oto Nyles został złapany w pętlę czasową, ugrzązł w zablokowanym mechanizmie bez konkretnej daty ważności, w którym będzie tak długo, aż znajdzie rozwiązanie przywrócenia starego porządku lub nauczy się w nim żyć.

Reklama

Trudno powiedzieć, ile razy Nyles przeżył ten sam dzień, ale z czasem w tę monotonię, jednostajność, w piekło nieustającego powtórzenia, wkrada się pewna zmiana. Towarzyszką niedoli bohatera zostaje Sarah, siostra panny młodej i druhna, która również wpadła w sidła pętli. Razem w przypadku takiego doświadczenia jest oczywiście raźniej, bohaterowie we dwoje będą mogli wzajemnie podtrzymywać się na duchu, urozmaicać sobie plan dnia, aż w końcu zaczną się do siebie przywiązywać. W pewnym momencie będą musieli wybrać - albo zdecydują się tkwić w specyficznym zawieszeniu, albo podejmą próbę wyplątania się z tego cokolwiek niecodziennego stanu i stworzenia związku w normalnym świecie, w którym czas biegnie w konkretną stronę.

To wyplątanie nie przyjdzie im łatwo, bo powrót do rzeczywistości paradoksalnie również oznacza powrót do rutyny. W pętli bohaterowie się nie starzeją, nie zbliżają się do śmierci, zawsze wracają do tego samego sielankowego poranka, dzięki czemu omija ich codzienny znój i proza życia związana z pracą, czynszem czy rodziną. Życie w pętli to życie rozumiane jako jedna wielka wakacyjna przygoda. To świat niewytłumaczalny i nieprzystający do żadnych utartych schematów myślowych, pełen beztroski, a przy tym przyzwolenia na popełnianie błędów bez groźby konsekwencji. Innymi słowy, to świat-odskocznia, w którym w każdej chwili można wyzerować pulę wszelkich zobowiązań.

Jest więc "Palm Springs" nie tylko filmem opartym na schemacie klasycznego romansu, historią miłosną o ludziach, którzy spotykają się w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności, co o wiele bardziej skomplikowaną i głębszą opowieścią o pokoleniu, które odczuwa strach przed obowiązkiem, przywiązaniem, bliskością emocjonalną. "Nic nie ma znaczenia, trzeba się z tym pogodzić" - stwierdza w pewnym momencie Nyles, życiowy abnegat, hedonista i duży dzieciak, leżąc w basenie na dmuchanym materacu w kształcie kawałka pizzy.

Max Barbakow udowadnia, że można zrobić inteligentną i przewrotną komedię romantyczną, która pozwala się czytać na wiele sposobów; która porusza się w kilku rejestrach jednocześnie, skrzy się absurdalnym (niekiedy niepoprawnym) humorem i kontrapunktuje go ważkim tematem. "Palm Springs" ogląda się ze szczerą przyjemnością, a jego wielopoziomowa budowa pozwala dobrze bawić się właściwie każdemu widzowi. Jest tu cała masa gagów budzących zarówno śmiech, jak i lekkie zażenowanie. Jest tu skrupulatna analiza pokoleniowa, zabawa narracyjna i jest pełen uroku, wciągający na półtorej godziny romans. Jest wreszcie kalifornijskie słońce wlewające się w kadry, które wprawia w stan wakacyjnej idylli, są ludzie marnujący całe dnie na brzegu chłodnego, błękitnego basenu. Czego więcej na czas pandemii trzeba?

8/10

"Palm Springs", reż. Max Barbakow, USA 2020, dystrybucja: Gutek Film, premiera: 26 lutego 2021 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy