Nostalgiczny powrót do Ameryki lat 90. czy dzika jazda bez trzymanki?

Kadr z filmu "Żegnajcie laleczki" /UIP /materiały prasowe

Cóż, widać, że artystyczna separacja braci Coen jest wykorzystywana w pełni. O ile Joel poszedł w zupełnie nowym kierunku, kręcąc wystylizowanego czarno białego „Makbeta”, to Ethan wrócił klimatem do wczesnych lat, gdy bracia robili szalone i przerysowane komedie, jak "Arizona Junior" czy "Hudsucker Proxy". "Żegnajcie laleczki" jest zbudowany ze znanych coenowskich elementów kina, ale tworzy tak urokliwie bezpretensjonalną mozaikę, że każda klisza cieszy oko i ucho.

  • "Żegnajcie laleczki" to pierwszy samodzielny film Ethana Coean, który dotychczas tworzył ze swoim starszym bratem Joelem
  • Film jest powrotem do klimatu pierwszych filmów braci, takich jak "Arizona Rising" oraz "Hudsucker Proxy"
  • Zarazem jest to nostalgiczna pocztówka ze Stanów Zjednoczonych końca lat 90. XX wieku

Nie jest to zaskoczenie, skoro Ethan Coen napisał scenariusz z Tricią Cooke, prywatnie swoją żoną i montażystką wielu filmów Coenów, na czele z tak kultowymi i ikonicznymi komediami jak „Big Lebowski”„Bracie, gdzie jesteś” czy "Barton Fink". Jest więc „Żegnajcie laleczki” klasyczną B-klasową coenowską wariacją ze świetnymi dialogami, czarną groteską i grającymi na autoparodystycznych tonach kumplami braci Mattem Damonem i Pedro Pascalem. To jednak nie oni grają pierwsze skrzypce w tym zdumiewająco wyzwolonym lesbijskim kinie drogi. Nieideologicznie wyzwolonym. Wyzwolonym w duchu jankeskiego kina drogi z wytatuowanym na czole środkowym palcem z napisem "freedom".

Reklama

Jest rok 1999, a więc koniec beztroskiej Ameryki Clintona, gdzie świat był bezpieczny, demokracja zwyciężyła Imperium Zła i wszystko szło w stronę "końca historii". Jamie (Margaret Qualley) i Marian (Geraldine Viswanathan) wypożyczają samochód i mkną w stronę Florydy (jak wiemy, to tam Al Gore chwilę potem ostatecznie przegrał z George'em W. Bushem i według pełnych pięknoduchostwa liberałów straszna historia znów się zaczęła). Nie wiedzą jednak, że w bagażniku wiozą pakunek, za którym będzie podążać dwóch gangusów (Joey Slotnick, C.J Wilson), którzy są zresztą wyjęci z "Fargo". Są równie głupi jak Buscemi i Stormare, choć mniej brutalni. Jamie i Marian to przyjaciółki kochające się mimo wielkich różnic charakteru. Platonicznie się kochające, choć obie są lesbijkami. Mówiąca z teksańskim akcentem wyjętym z "To nie jest kraj dla starych ludzi" Jamie jest uwielbiającą seksualne podboje imprezowiczką, natomiast Marian to tłumiąca seksualność, roztrząsająca w głowie wszystkie możliwe rozterki, "dziewczyna z sąsiedztwa". Jak, to u braci Coen, przepraszam, u Pana i Pani Coen, zwykli ludzie wpadną w niezwykłe tarapaty.

"Żegnajcie laleczki" różni się od ostatnich, mocno cynicznych filmów Coenów. Jamie i Marian są bohaterkami, które łatwo pokochać, mimo (a może dzięki nim?) ich niezdarności, a momentalnie nawet krindżowości. Mogłyby spokojnie ruszyć w drogę po Arizonie z Nicolasem Cage'em i przybić pionę uroczym fajtłapom z "Tajne przez poufne". Zresztą bezpretensjonalny i absurdalny humor „laleczek” przypomina tę niedocenioną odpowiednio mocno satyrę Coenów. Tutaj mamy tajemniczą walizkę rodem z "Pulp Fiction", gadżety dla dorosłych, które są cenniejsze niż proszek Tony’ego Montany i cudownie neurotyczną Beanie Feldstein w roli porzuconej, wkurzonej i uzbrojonej w natrętnego pieska kochanki Jamie. Żeński tercet ma komediowy timing, a rodząca się namiętność jest przekonująca.

Do tego dochodzi sentymentalizm końca lat 90., gdy USA wchodziły w nową erę. U Coena unosi się w powietrzu, nielubiany przez niego powrót prawicy ("A wy to kto?" - pyta Jamie i Marian prawicowy senator hipokryta, na co one odpowiadają z minami Thelmy i Louise: my Demokratki!), ale dziewczyny zapowiadają też rewolucję LGBT, która na przełomie wieków dopiero się rozpędzała. Ja natomiast najbardziej rozczuliłem się, widząc świat bez wszechobecnych telefonów, mediów społecznościowych i sztucznej inteligencji. Kawa w przydrożnym dinerze smakowała wtedy lepiej, bunt był mniej sterowany, a na drodze można było spotkać kroczącego leniwie Jeffa Lebowskiego z satelitarnym telefonem wielkości samochodu Smart. Był taki świat kiedyś, ale odjechał z "Drive-Away Dolls". No, ale może ktoś jeszcze gdzieś czyta "Europejczyków" Henry’ego Jamesa, gdzie purytańska Ameryka spotykała libertyńską Europę? Tyle że w erze Donalda Trumpa takie podziały nie mają już znaczenia.

8/10

"Żegnajcie laleczki" (Drive-Away Dolls), reż. Ethan Coen, USA/Wielka Brytania 2024, dystrybucja: United International Pictures, premiera kinowa: 23 lutego 2024 roku

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Żegnajcie laleczki | Ethan Coen | Margaret Qualley
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy