Usłyszałem o tym filmie wiele lat temu od Mariusza Grzegorzka, przysięgłego fana "Pod skórą". Nazwisko Jonathana Glazera mówiło mi wtedy zdecydowanie mniej niż nazwisko Scarlett Johansson w głównej roli, chociaż "Sexy Beast", wcześniejszy film Glazera, szczęśliwie dystrybuowany w Polsce, miałem we wdzięcznej pamięci, podobnie jak wybitne teledyski kręcone wówczas przez Glazera dla Massive Attack, Blur, UNKLE czy Radiohead.
Grzegorzek na wykładzie otwartym w Szkole Filmowej w Łodzi opowiadał z pasją o "Under the Skin" i o Glazerze, ale także o pierwowzorze literackim filmu - głośnej wówczas i wydanej u nas w tłumaczeniu Macieja Świerkockiego powieści Michela Fabera. Zaciekawił mnie na tyle, że zanim dotarłem do filmu, przeczytałem książkę. Film "Pod skórą" okazał się propozycją na tyle niszową, że wydawca nie umieścił nawet wzmianki na temat ekranizacji na okładce (pomimo sławy Johansson). Mnie zachwyciły oba kulturowe nośniki: i literatura, i kino. Film z 2013 roku jednak nie miał szczęścia, nie wszedł wówczas w ogóle do dystrybucji w Polsce.
Jonathan Glazer dziesięć lat walczył o sfinansowanie tej produkcji, co u niego jest normą - "Strefę interesów" również przygotowywał wiele lat. Wówczas jednak jego pozycja reżyserska była o wiele słabsza. Kojarzony był przede wszystkim ze światem reklamy, a jego debiutancki film, "Sexy Beast", chociaż udany, nie zrobił w kinach furory. Glazer był jednak nieprzejednany, nie chciał żadnych kompromisów: albo nakręci film po swojemu, albo nie zrobi go wcale. Wiedział, że w głównej roli chce mieć gwiazdę (zaryzykowała Scarlett Johansson), ale pozostałą obsadę tworzyć będą aktorzy niezawodowi, filmowani dokumentalnie, z ukrytej kamery wymyślonej specjalnie na potrzeby filmu.
Film okazał się jednak wzorcową finansową klapą, po premierze zarobił zaledwie pięć milionów dolarów przy budżecie sięgającym trzynastu milionów. Nawet kilka istotnych wyróżnień, nominacji do BAFTY, czy udział w głównym konkursie na festiwalu w Wenecji, w niczym nie pomogło. Oliwa okazała się jednak sprawiedliwa. Po latach "Pod skórą" trafiło do ścisłego kanonu najlepszych filmów futurystycznych w historii kina, a w prestiżowej ankiecie "Massive Cinema" brytyjscy krytycy uznali "Under the Skin" za najważniejszy angielski film XXI wieku.
Gdyby "Under the skin" miał premierę dzisiaj, nagłówki tabloidów wyglądałyby na pewno tak: "Rozebrana do rosołu Scarlett Johansson zabija", albo: "Scarlett - nic do ukrycia". Coś w tym stylu. Szczęśliwie nas to ominęło. A Scarlett miała po prostu świetne wyczucie aktorskie. Odważnie zdecydowała się zagrać w filmie awangardowego reżysera, który dziesięć lat później zachwyci wszystkich "Strefą interesów". Nie mam też wątpliwości, że to właśnie sukces "Strefy...", zwrócił uwagę na wcześniejsze dokonania Glazera, i na dystrybucję jego dawnego filmu w Polsce. Bardzo dobrze, dzięki temu posunięciu więcej osób pozna ów wybitny film, dla mnie jedno z najważniejszych dzieł dekady.
Scarlett Johansson, decydując się na zaangażowanie do filmu Glazera, była w ważnym momencie kariery. Z jednej strony, to był czas Czarnej Wdowy z "Avengers" i "Kapitana Ameryki", czy Silken ze "Spirit", ale także mało znaczących komedii romantycznych w rodzaju "Dona Jona". Czuło się jednak, że jedna z najbardziej rozpoznawalnych hollywoodzkich gwiazd swojego pokolenia, szuka zupełnie nowych wyzwań. Wcześniej wspaniale grała przecież u Woody'ego Allena ("Scoop", "Vicky Cristina Barcelona", "Wszystko gra"), w "Między słowami" czy "Dziewczynie z perłą", a wkrótce zagra również w "Lucy", a w 2019 roku w znakomitej "Historii małżeńskiej" Noaha Baumbacha. To praca z Glazerem była jednak, o czym często wspomina, przełomem. Udowodniła, że stać ją na więcej, niż sama, wtłoczona w system gwiazd, mogła się spodziewać.
"Podjęłam tę pracę w momencie kryzysu wiary, że to, co robię, ma sens. Wiary w to, że wciąż jestem aktorką, nie produktem. Jonathan i praca nad 'Under the skin' tę wiarę mi przywrócili" - mówiła.
Za rolę Laury Johansson otrzymała między innymi nominacje do nagród BIFA, Gotham, Stowarzyszenia Krytyków Chicago i San Francisco.
Wszystkie laury zasłużone. Aktorka nie schodzi z ekranu. Uderzająca jest założona dwoistość granej przez nią postaci. Pełna transformacja. Dziewczyna, kokietka, piękna i trochę wulgarna, futerko, szminka, peruka. Glazer ją śledzi, kamera Daniela Landina ("Żółtodzioby", "Ray i Liz"), nie ma litości, a Laura ucieka, goni, nie jest ludzka, jest nie z tego świata - jest lustrem dla TEGO świata. Rozbiera się, konsumuje, nie zna litości. To jak trailer ludzkich popędów.
Atrakcyjna dziewczyna jedzie ulicami Glasgow. Szkocja wyłaniająca się zza jej samochodu jest ponura, a dziewczyna, chociaż sexy, wydaje się w jakimś stopniu przerysowana. Zbyt mocna szminka, zbyt wyzywający ubiór (zabrany martwej prostytutce), i jeszcze głos, ostry, nieprzystający do szminki i kokieteryjnego futerka. Tembr Scarlett Johansson.
Kim jest tak dziewczyna? Zgubiła się, zgubiła adres, zapomniała, gdzie jedzie? Nie jest to wszystko jasne. Glazer rzuca pewne sygnały, których nie wolno ignorować. Na przykład scena, kiedy Laura pozostawia bez reakcji niemowlaka leżącego samotnie na wybrzeżu. Potwór bez uczuć? Wyrodna matka? A może jeszcze ktoś inny? Trzecia odpowiedź będzie właściwa.
Laura zatrzymuje samochód, zatrzymuje spotykanych przypadkowo facetów. Rozmawia z nimi, pyta o drogę, proponuje przejażdżkę, dokończenie znajomości w jej domu. I nie będzie to zaproszenie na cup of tea.
W powieści Fabera wyglądało to wszystko inaczej, odmiennie rozłożone zostały akcenty. Literackie "Pod skórą" miało silniej zarysowany pasywno-erotyczny vibe. Faber tak pisał o Isserley (Laura w powieści): "Czasami dostrzegała przez chwilę swoje uczucia, choć tylko kątem oka, niczym odbite w bocznym lusterku reflektory odległego pojazdu. Mogła je więc zauważyć jedynie pośrednio".
Adaptacja powieści, nad którą Glazer pracował z Walterem Campbellem jest transpozycją mistrzowską, ale bardzo luźną (podobnie reżyser potraktował dziesięć lat później powieść "Strefa interesów" Martina Amisa).
Laura w wykonaniu Scarlett Johansson nie okazuje uczuć, obnażając tym bezuczuciowy obraz rzeczywistości, w której popędy, a nie reakcje emocjonalne, wymierają ostatnie. Debiutancka powieść Fabera była bardziej surrealistyczna, operująca mocnymi scenami wymierzonymi przeciwko przemysłowi mięsnemu, Glazer z Campbellem skupili się na kwestii tożsamości bohaterki. Kim jest ten twór, ta kobieta, to zjawisko. I co z tym wszystkim począć?
"Under the skin" to także ponury obraz świata. Wygrywają ci, którzy wszystko przetrzymają, mają w sobie dostatecznie wiele agresji, determinacji, dyscypliny. Przemoc jest zwycięstwem.
Laura walczy o dominację, przecierając szlak dla nowego feministycznego kina spod znaku body-horrorów w rodzaju niedawnych "Titane" czy hitowej "Substancji". Nie byłoby tych filmów nie tylko bez Cronenberga, ale także bez "Pod skórą". Glazer był pierwszy. I, co tu kryć, bardziej przenikliwy od następczyń. W przeciwieństwie do twórczyń "Titane" i "Substancji", Julii Ducournau i Coralie Fargeat, Glazer nie przedstawia gotowej tezy. "Under the skin" jest jak powtarzający się motyw muzyczny Miki Levi, dla której praca nad filmem stała się początkiem fascynującej filmowej przygody (ścieżki dźwiękowe m.in. do "Jackie" - nominacja do Oscara, "Zoli", "Małego topora" czy "Strefy interesów"). Fantasmagoria, mon amour. To się dzieje, to się śni, to znaczy wszystko, to nie znaczy nic. Wykreślcie z listy co uznacie za stosowne. I każda opcja będzie właściwa.
9/10
"Pod skórą" ("Under the Skin"), reż. Jonathan Glazer, Wielka Brytania, Szwajcaria 2013, dystrybutor: Reset, premiera kinowa: 15 listopada 2024 roku.