"Na topie": Asystentka gwiazdy [recenzja]

Tracee Ellis Ross w filmie "Na topie" /UIP /materiały prasowe

W jednej ze scen "Na topie", najnowszego filmu Nishy Ganatry, piosenkarka Grace Davis (Tracee Ellis Ross) słucha zremiksowanej wersji jednego ze swych dawnych przebojów. Uśmiecha się kurtuazyjnie, chociaż przepełniony zbędnymi atrakcjami kawałek nijak ma się do oryginału. Bo jeśli coś działa, to po co to zmieniać? "Na topie" jest pozbawione takich niepotrzebnych upiększeń. To schematyczna komedia romantyczna bez narracyjnych i stylistycznych eksperymentów. Najważniejsze jednak, że działa.

Davis miała być drugą Arethą Franklin, jednak po porażce swojej ostatniej płyty ograniczyła się do odcinania kuponów od swoich dawnych dokonań, co według Jacka (Ice Cube), jej wiecznie sfrustrowanego menadżera, jest najrozsądniejszym rozwiązaniem. Nie zgadza się z nim Maggie (Dakota Johnson), idealistyczna asystentka Davis, która marzy o karierze producentki.

"Late Night", poprzedni film Ganatry, skupiał się na podobnym zestawieniu bohaterek, tyle że w branży telewizyjnej. Prowadząca popularny talk-show zmieniała się tam pod wpływem nowej scenarzystki - nieopierzonej i szczerej. W "Na topie" pierwsze skrzypce gra nie rozkapryszona gwiazda, a pracująca dla niej Maggie, starająca się zrealizować swe aspiracje zawodowe. Wcielająca się w nią Johnson po raz kolejny udowadnia, że jej warsztat aktorski wychodzi znacznie poza pozbawioną charakteru i mimiki Anastasię Steele. Aktorka ma dziewczęcy urok, który w połączeniu z dziecięcym wręcz entuzjazmem granej przez nią postaci daje świetny rezultat.

Reklama

Jeszcze lepiej wypadają pozostali aktorzy. Ross udaje się sprzedać egocentryczną i większą niż życie gwiazdę bez popadania w zbędne przerysowanie. Szkoda tylko, że przez ograniczony czas na ekranie spora część ewolucji jej postaci ma charakter życzeniowy i wypada nie do końca wiarygodnie. Niemniej Ross nigdy nie gra fałszywej nuty i sprzedaje każdą z wielu twarzy swojej bohaterki.

Z kolei Ice Cube potwierdza swój talent komediowy, którym popisał się między innymi w serii "21 Jump Street". Potyczki słowne między zmęczonym Jackiem i pewną siebie asystentką stanowią jedne z zabawniejszych scen. Świetnie sprawdzają się także postaci drugoplanowe, w szczególności kradnąca każdy ekranowy moment Zoe Chao jako zbyt bezpośrednia współlokatorka Maggie.

Aktorzy stanowią bez wątpienia największą zaletę filmu Ganatry. Fabuła nie wykracza poza ramy typowej komedii romantycznej. Na szczęście jest ona nieprzesłodzona i odpowiednio zbalansowana, dzięki czemu głupotki typowe dla tego gatunku nie powinny nikogo razić. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystko rozgrywa się tutaj wedle ogranego już sto razy schematu.

"Na topie" nie sprawi, że widzowie będą płakać ze śmiechu. Dzieło Ganatry nie dołączy także do kanonu komedii romantycznych. Jest filmem nieskomplikowanym, ale też w żadnym razie nieurągającym inteligencji odbiorców. Żałuję, że nie rozwinięto postaci granej przez Ross. Szkoda także muzyki, która - niby znajdująca się w centrum wydarzeń - tak naprawdę nie odgrywa w historii większej roli. Niemniej seans "Na topie" okazał się przyjemną rozrywką.

6,5/10

"Na topie" (The High Note), reż. Nisha Ganatra, USA 2020, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 10 lipca 2020 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Na topie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy