Miały być polskie "Narodziny gwiazdy". Zamiast tego jest nadwiślańska wersja "Gwiazd naszych wina". "Na chwilę, na zawsze" to ckliwy, momentami kiczowaty, ale ostatecznie powierzchownie poruszający (jak ballady Domagały) romans dwójki upadłych gwiazd popu. Zaskakujące, że taki film wyszedł spod ręki Piotra Trzaskalskiego.
Trzaskalski lubi i umie opowiadać o życiowych rozbitkach. O tym był jego brawurowy "Edi" (2002), który kapitalnie łączył drapieżne, społeczne wschodnioeuropejskie kino z bezpretensjonalną i w duchu amerykańską przypowieścią o przyjaźni. Nakręcony trzy lata później w cieniu spektakularnego sukcesu "Ediego", "Mistrz" był zbyt wyrachowany, ale po latach nabrał większej wartości. Klasyczny "feel good movie", czyli "Mój rower" z 2012 roku dowiódł zaś, że Trzaskalski potrafi bawić się popularnymi gatunkami filmowymi zza oceanu i przeszczepiać je na polski grunt.
"Na chwilę, na zawsze" to zupełnie inny rodzaj przeszczepienia. Gorszy niż urokliwy film Trzaskalskiego o trudnej, ale pięknej miłości ojca i syna. Tutaj miłość jest tylko z pozoru trudna.
Napisany przez Mirelle Zaradkiewicz, Magdalene Wiśniewolską i Pawła Domagałę (przedstawiany jako pomysłodawca fabuły) film w 100 procentach wypełnia określenie "terminal romance movie". "Słodki listopad", "P.S. Kocham cię", "Szkoła uczuć" i "Rok na całe życie" - znacie ten rodzaj kina. Romantyczna miłość, choroba, upadek, odkupienie i przemiana serca oraz duszy. Raz ten prosty schemat chwyta ze serce jak w klasyku "Love Story" (1970). Innym razem irytuje i żenuje jak w hitowym i nieznośnie kiczowatym "Gwiazd naszych wina". Miłosna historia polskich gwiazd z "Na chwilę, na zawsze" plasuje się gdzieś pośrodku tych dwóch produkcji.
22-letnia Pola (Martyna Byczkowska) jest gwiazdą pop i idolką nastolatków. Koncerty, setki tysięcy wyświetleń na YouTube, rozgrzany do czerwoności Instagram - zdaje się, że Pola ma wszystko, by być szczęśliwą. Nie jest. Pijana powoduje wypadek samochodowy z ofiarami śmiertelnymi. Nie trafia jednak do więzienia, ale do ośrodka leczenia uzależnień, gdzie umieszcza ją ojciec i zarazem manager (Ireneusz Czop).
Pod okiem surowego dyrektora i kolegi jej ojca (Olaf Lubaszenko) oraz prowadzącego terapię przez muzykę, charyzmatycznego opiekuna Borysa (Paweł Domagała) ma odzyskać balans i przygotować się do kolejnej trasy koncertowej. Borys jest facetem po głębokich przejściach. Jest też dawną gwiazdą rocka, która w pracy z uzależnionymi szuka odkupienia własnych win. Oboje trawi choroba alkoholowa, toksyczna sława i nieumiejętność znalezienia miłości. Zgadliście - między dwojgiem rozbitków ze świata muzycznego rodzi się uczucie. Bardzo romantyczne i zarazem tragiczne.
Niedawno sąd w Polsce uznał, że bycie znaną artystką jest okolicznością łagodzącą, gdy jeździ się po pijaku. Nie zaskakuje mnie więc wątek umieszczenia dorosłej celebrytki, która spowodowała wypadek z ofiarami, w ośrodku dla uzależnionych, a nie za kratkami. Dlaczego jednak ojciec-manager, chcący wyciszyć skandal z udziałem totalnie popularnej córki, nie umieszcza jej w prywatnym i drogim ośrodku dla celebrytów, który gwarantuje anonimowość??
Zamiast tego Pola trafia do publicznego ośrodka, gdzie umieszczeni są... jej fani. Każdy może więc dać cynk paparazzi albo wrzucić jej zdjęcia do sieci. To ma być nauczka dla rozpieszczonej celebrytki i wstrząs, który aplikuje jej kochający tata? No, ale ojciec Poli jest bezwzględnym i żerującym na talencie córki managerem, który żyje z jej pieniędzy i eksploatuje ją, nie dostrzegając jej prawdziwych uczuć. Jemu najbardziej powinno zależeć, by nikt spoza bańki celebrytów nie wiedział o jej uzależnieniu.
Już otwarcie filmu jest więc kuriozalne i niewiarygodne. Znajomość ojca z dyrektorem ośrodka to zbyt banalne wytłumaczenie. "Na chwilę, na zawsze" ma więcej takich scenariuszowych dziur, które jednak z każdą kolejną minutą są mniej dokuczliwe. Gdy już zrozumiemy, że jesteśmy w podlanej romantycznymi pieśniami Pawła Domagały baśni, wiemy czego się spodziewać.
Momentami ten film wygląda jak teledysk do piosenek gwiazdy polskiego popu. Seks w strugach deszczu, który pojawia się też innej łopatologicznie symbolicznej scenie "obmycia z poczucia winy", rodzące się uczucie na łonie dzikiej przyrody, zrozumienie, że muzyka może wyzwalać upadłych, a nie tylko służyć do zarabiania - proste prawdy, które widzieliśmy już w setce innych wydań.
Momentami jest poważniej. Uzależnienie od sławy, upodlenie alkoholowe, dyktatura mediów społecznościowych - twórcy muskają te problemy, ale wykorzystują je wyłącznie jako ozdobnik harlequinowej love story. Trzaskalski jest dobrym reżyserem, więc umie prowadzić aktorów. Domagała tworzy najlepszą od czasu "Gotowi na wszystko. Exterminator" rolę, zaś kroku pewnie mu dotrzymuje naturalna Byczkowska. Nie rozumiem jednak, dlaczego nie wykorzystano tak świetnych aktorów jak Tomasz Włosok czy Kinga Preis. Ich epizody są papierowe, a nawet irytująco przerysowane.
No, ale nie postacie i historia są tutaj najważniejsze. Ten film ma wycisnąć łzy najprostszymi środkami. Ma dać nadzieję i powiedzieć nam, że tylko miłość wyzwala z bólu i każdy zasługuje na drugą szansę. Banał? No, ale podtrzymuje na duchu. Fani Domagały będą zadowoleni. A reszta? Cóż, ja czekam aż Trzaskalski zacznie znów mówić swoim językiem, a Zaradkiewicz niech dalej pisze horrory, bo ten amerykański gatunek w duecie z Bartoszem M. Kowalskim przeszczepia na nasz grunt naprawdę mistrzowsko. A może jakieś połączenie horroru i romansu? Ja to widzę. Domagała pokazuje w tym filmie, że cierpieć z krwią w ustach umie!
6/10
"Na chwilę, na zawsze", reż. Piotr Trzaskalski, Polska 2022, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 15 lipca 2022 roku.