Reklama

"Margaret": Symfonia wielkiego miasta

Lisa, 17-latka z Nowego Jorku, jest świadkiem okropnego wypadku. Pod kołami busa ginie kobieta. Dziewczyna ma świadomość współodpowiedzialności za wydarzenie. Nie umiejąc poradzić sobie z traumą, podejmuje działania niszczące ją samą i jej relacje z innymi. Film Kennetha Lonergana wychodzi poza konwencję, stając się intrygującym filmowym poematem.

Kenneth Lonergan znany jest głównie z teatru i filmu "Możesz na mnie liczyć", którym zabłysnął ponad dekadę temu. "Margaret" w pewnych kręgach stała się niemalże filmem kultowym, bo do jej premiery prowadziła długa droga. Od kłótni z producentami o długość filmu (skończyło się na 150 minutach), przez pozwy, odkładanie na półkę...

To film pod wieloma względami niezwykły, któremu trzeba się poddać, pozwolić zaintrygować i oczarować zdjęciami Ryszarda Lenczewskiego. Jednocześnie Lonergan wiele razy wystawia wytrzymałość emocjonalną widza na próbę, wygrywając wszystko do końca, jak w realistycznej scenie wypadku z doskonałą Jeannie Berlin.

Reklama

Przyczynia się do tego również Anna Paquin, tworząc postać Lisy jako nastolatki rezolutnej, lecz naiwnej, wystawiającej nas na próbę swoimi histerycznymi ataki. Zresztą "Margaret" to sztuka wielu aktorów drugiego planu: J. Smith-Cameron w roli matki Lisy (prywatnie żona reżysera), Matta Damona, Matthew Brodericka, Marka Ruffalo.

"Margaret" Lonergana trudno jednoznacznie zdefiniować. Tytuł odnosi się do XIX-wiecznego poematu Gerarda Manley Hopkinsa "Spring and Fall", w którym dziecko dojrzewa (z wiosny niewinności przechodzi do upadku/jesieni człowieka) i pozbywa się idealizmu. I to właśnie dojrzewanie Lisy, proces zainicjowany przez wypadek, jest główną osią dramatu. Dziewczyna nie potrafi poradzić sobie z traumą po tym, co przeżyła, a dorośli - nauczyciele, rozwiedzeni rodzice, prawnicy, policjanci - nie są w stanie jej pomóc. Z jasno wyznaczoną granicą dobra i zła, wrzucona zostaje w świat moralnego relatywizmu, gdzie różnica między winą i karą, zasadnością życia i śmierci zaczyna się zacierać. Jej destrukcyjne postępowanie, niszczące relacje z otoczeniem, staje się wstrząsającym wołaniem o pomoc osamotnionego dziecka z dogłębnym poczuciem winy.

Wątek ten dopełniają (w większości uzasadnione) dygresje, których w "Margaret" sporo, jak niezwykle ciekawa dyskusja ucznia i nauczyciela o "Królu Lirze". Zwłaszcza szkolne debaty nastolatków na temat interwencji w Iraku i 11 września zmieniają dramat nastolatki w obraz straumatyzowanego i podzielonego przez wydarzenia ostatniej dekady społeczeństwa amerykańskiego. W takich momentach objawia się wielkość filmu.

Lonergan w fascynujący sposób odrzuca konwencjonalne struktury narracyjne. Tworzy rodzaj sztuki w sztuce. Miesza wątek teatru i opery (wykorzystując cudowne wnętrza Metropolitan Opera) oraz odgrywania życiowych ról. Gdzieś obok, dzięki operatorowi Ryszardowi Lenczewskiemu, rozwija się osobny poemat o Nowym Jorku. Swoista filmowa symfonia wielkiego miasta, stającego się zarazem mikrokosmosem dla rozgrywanego dramatu o moralnym relatywizmie, a może raczej realizmie. O brutalnym, lecz koniecznym wejściu w dorosłość.

8/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Margaret" ("Margaret"), reż. Kenneth Lonergan, USA 2011, dystrybutor: Imperial-Cinepix, premiera kinowa: 3 sierpnia 2012 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Margaret | symfonia | recenzja | Anna Paquin | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy