"Let's Dance" [recenzja]: Przede wszystkim klasyka!

Kadr z filmu "Let's Dance" /materiały prasowe

Zaskoczenia nie będzie. Punkt wyjścia tej historii jest dość przewidywalny. Chodzi przede wszystkim o wykorzystanie szansy jednej na milion. Teraz albo nigdy. Wszyscy bohaterowie bardzo ciężko pracowali, aby nareszcie zdobyć uznanie. Czy wszystkim uda się wygrać?

"Let's Dance" to oczywiście film z gatunku pełnometrażowych teledysków, który bezpośrednio odsyła do obrazów spod znaku "Step Up". Opowieść jest w pewien sposób wtórna. Chodzi przede wszystkim o prezentację umiejętności tanecznych. Ladislas Chollat próbuje zaskoczyć widza, ale koniec końców francuska wersja ulicznej epopei wypada bardzo podobnie do amerykańskich wersji. 

Na początku musi być podział na centrum i peryferia. Do Paryża przyjeżdża trójka przyjaciół: Joseph (Rayane Bensetti), Karim (Mehdi Kerkouche) i Emma (Fiorella Campanella). Marzą, żeby wystąpić w największym hiphopowym konkursie we Francji. Przechodzą eliminacje jako członkowie grupy tanecznej jednego z najbardziej znanych choreografów. Niestety czar pryska, kiedy Emma zostawia chłopaków dla nowego "przyjaciela".

Reklama

Wtedy niespodziewanie wraca przeszłość Josepha. Jego matka była tancerką. Zginęła w wypadku, ale wcześniej związała się ze znanym baletmistrzem. Remi (Guillaume De Tonquedec) uczy w prywatnej szkole baletowej. Zderzenie hip hopu i baletu to pomysł na "Let's Dance".

Film Ladislasa Chollata to oczywiście współczesna baśń, w której oprócz walki o swoje marzenia pojawiają się także wątki miłosne i lekcja dojrzewania. Joseph trafia do Paryża, żeby zmierzyć się z demonami swojej przeszłości. Jednocześnie próbuje nareszcie nauczyć się wiary w siebie. Gdzieś w tle bohaterowie próbują przepracować swoje niepowodzenia i nowe życiowe wybory. Wszystko jest łatwe, lekkie i przyjemne. Za każdym razem obowiązkowy morał.

Próżno szukać w tej opowieści logiki albo wymagać od niej nagłych zwrotów akcji. Gdzieś na końcu oczywiście ważna jest wspólnota, ale przecież prawdziwa miłość zawsze zwycięża. Co ciekawe w filmie występuje ponad dziewięćdziesięcioletnia gwiazda francuskiej kultury Line Renaud, które wygłasza górnolotny monolog o miłości. Nie ma wątpliwości, że ta scena to najlepszy kawałek w filmie "Let's Dance".

Koniec końców film Chollata można potraktować jako obrazek udanej terapii większości bohaterów, którzy wreszcie wychodzą na prostą. Wszyscy szukają swojej drogi i jednocześnie chcą wyjść poza schemat. Każdemu się udaje, więc w sumie strach o przyszłość przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.

Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć mariaż klasyki i nowoczesności, i w finale usłyszeć... let's dance!, powinien być usatysfakcjonowany.

4/10

"Let's Dance", reż. Ladislas Chollat, Francja 2018, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 17 maja 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Let's Dance
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy