Reklama

"Kryptonim Jane": Aborcyjne podziemie [recenzja]

W latach 1968 -1973 "Jane Collective" (Jane), grupa aktywistek na rzecz praw kobiet z Chicago, zorganizowała 11 tysięcy nielegalnych, bezpiecznych i osiągalnych finansowo aborcji. Dziś ich historię przywołuje dokument wyreżyserowany przez duet Tia Lessin i Emma Pildes. Jego światowa premiera odbyła się na festiwalu Sundance na początku 2022 roku. Mimo że porusza tak poważną tematykę, ogląda się go niczym thriller.

W latach 1968 -1973 "Jane Collective" (Jane), grupa aktywistek na rzecz praw kobiet z Chicago, zorganizowała 11 tysięcy nielegalnych, bezpiecznych i osiągalnych finansowo aborcji. Dziś ich historię przywołuje dokument wyreżyserowany przez duet Tia Lessin i Emma Pildes. Jego światowa premiera odbyła się na festiwalu Sundance na początku 2022 roku. Mimo że porusza tak poważną tematykę, ogląda się go niczym thriller.
Bohaterki filmu "Kryptonim Jane" /HBO

Mamy rok 2022 i znowu mówimy o tym samym - już nie tylko w Polsce. Tym razem nie chodzi o wyrok Trybunału Konstytucyjnego i apele pewnej antyaborcyjnej lobbystki, ale o decyzję amerykańskiego Sądu Najwyższego. Decyzję uchylającą wyrok tegoż samego Sądu Najwyższego (choć w innym składzie, oczywiście) w sprawie Roe vs. Wade z 1973 roku, który dał Amerykankom konstytucyjne prawo do legalnej aborcji. Dziś prawo to powraca do legislatury stanowej... Zdaniem części komentatorów decyzja otwiera też przestrzeń dla kolejnych wątpliwych działań, np. do zakazu antykoncepcji (z takimi pomysłami nie kryje się jeden z sędziów Sądu Najwyższego - Clarence Thomas).

Reklama

W tych okolicznościach dokument "Kryptonim Jane" aż huczy, bo napisać, że "głośno wybrzmiewa" to jak nazwać T-Rexa sympatycznym wegetarianinem. Chociaż opowiada o wydarzeniach sprzed dekad - z przełomu lat 60. i 70. - jest boleśnie aktualny. Kończy się właśnie na wspomnianym wyroku. Ówczesna legalizacja aborcji we wszystkich stanach USA dla kolektywu Jane oznaczała zakończenie wymagającej misji; dla jego podopiecznych - przerywanie niechcianych ciąż w bezpiecznych, szpitalnych warunkach pod okiem doświadczonych lekarzy; a dla mafii koniec złotego interesu (za aborcję gangsterzy liczyli sobie od 500 do 1000 dolarów, co dla wielu kobiet stanowiło nieosiągalną kwotę; o warunkach, w jakich zabiegi były przeprowadzane lepiej nawet nie mówić).

Niewygodna "kwestia kobieca"

Kiedy Jane pod wodzą Heather Booth zaczęły działalność, sytuacja kobiet - nie tylko tych, które chciały usnąć ciążę - pozostawiała wiele do życzenia. Temat ignorowali nawet członkowie prorównościowych i antywojennych ruchów społecznych tego czasu. Dominowali w nich mężczyźni i męski punkt widzenia, który niespecjalnie obejmował "kwestię kobiecą", czego Jane doświadczyły na własnej skórze (swoją drogą to ciekawe samo w sobie spojrzenie na historię i strukturę ruchów wolnościowych). Jedna z rozmówczyń Lessin i Pildes przyznaje nawet, że z tego powodu nigdy nie wstąpiła do Czarnych Panter, chociaż popierała wiele z postulatów ugrupowania. Inna wspomina jak mocno rozgoryczona, ale zarazem zmotywowana do podjęcia własnych działań, opuściła jedno ze zebrań w gronie aktywistów. W czasie wystąpienia usłyszała od "kolegi": "Zamknij się wreszcie". To przeważyło szalę.  

Mafia, okaleczenia i śmierć w samotności

"Wiedziałyśmy, że to prawo [zakazujące aborcji - przyp. red.] sprowadza na kobiety niewyobrażalne cierpienie. Przerażone i zdesperowane robiły potworne rzeczy" - opowiadają dziś chóralnie Jane przed kamerą. "Wiedziałyśmy, że niektóre zrobią sobie krzywdę, a nawet umrą. Ich bliscy, a także dzieci, które już mają, także ucierpią. Postanowiłyśmy coś z tym zrobić. Potrzebujesz aborcji - pomożemy. Zadzwoń pod ten numer i zapytaj o Jane" - dodają.

Realia medyczne czasu opisują też w "Kryptonimie Jane" przedstawiciele służby zdrowia, m.in. ginekolog-położnik Allan Weiland, który na co dzień ratował ofiary źle przeprowadzonych aborcji. "Uderzyło mnie to, do czego zdolni są zdesperowani ludzie, kiedy znajdą się pod ścianą i myślą, że nie mają żadnego innego wyboru. Przyjmowaliśmy kobiety w ciężkim stanie, często potwornie okaleczone w wyniku nielegalnej aborcji. By przerwać ciążę, używały różnych przedmiotów, którymi uszkadzały macicę, pęcherz albo jelita. Wykorzystywały środki chemiczne. Pamiętam kobietę, która użyła fenolu. Była straszliwie poparzona. Przyjmowaliśmy do 20 osób dziennie. Trafiały do sali operacyjnej albo na oddział aborcji septycznych. Ten oddział codziennie pękał w szwach". Niemal codziennie lekarze musieli też dzwonić do kostnicy... Ofiarami źle przeprowadzonych aborcji były często młode dziewczyny, nastolatki.

30 kobiet trzy razy w tygodniu

Jane, jak same mówią, pomagały średnio 30 kobietom dziennie trzy razy w tygodniu. Wśród pacjentek zdarzały się córki, żony, siostry oraz kochanki policjantów i prokuratorów. Chociaż status finansowy i pozycja społeczna dawały im większe (lub mniejsze) szanse np. na wyjazd, żeby poza krajem lub (później) stanem terminować ciążę, wszystkie mierzyły się z identycznymi ograniczeniami. Ze światem, w którym policja wyrzucała kobiety z restauracji "tylko dla mężczyzn", w którym lekarze nie chcieli przepisywać tabletek antykoncepcyjnych pannom, a krążki dopochwowe sprzedawano tylko mężatkom, gwałt kategoryzowano jako rozwiązłość, a ciężarne pracę traciły z dnia na dzień. Te kobiety, które zostały już matkami - stawały się "niezatrudnialne".

"Jane to było śmiałe przedsięwzięcie grupy niezwykłych kobiet. Działały, kryjąc się przed chicagowską policją i mafią" - opowiada jedna z aktywistek w "Kryptonimie Jane". "Byłam świadoma, że mogę trafić do więzienia, ale wtedy miałam to gdzieś" - wtóruje inna. A kolejna: "Uznałam, że sobie poradzę, o ile mnie nie aresztują". Rozwieszały plakaty, prowadziły infolinię, każdy mógł o nich usłyszeć, ale służby tylko teoretycznie im się przyglądały - do czasu, ale wtedy przed więzieniem uchronił je wyrok w sprawie Roe vs. Wade. Wszystko się zmieniło, wydawało się, że na dobre.

Między dokumentem a thrillerem

Reżyserki Tia Lessin i Emma Pildes przez swoje rozmowy z członkiniami Jane przywołują nie tylko historię kolektywu i jego misji, ale również budują wnikliwy portret pewnej rzeczywistości i czasu, w których bardzo dobrze miały się hipokryzja i podwójne standardy, a kobiety z innym niż biały kolor skóry oraz uboższym portfelem miały jeszcze trudniej. Pytaniem otwartym dla widza pozostaje, jak wiele z ówczesnych problemów nadal obecnych jest nie tylko w tradycyjnie konserwatywnych społeczeństwach, ale i w tych "wyzwolonych" i dążących do szeroko pojętego równouprawnienia... Seans "Kryptonimu Jane" może podziałać tu jak zimny prysznic... Efekt taki wywrzeć może też i rozmowa o łyżeczkowaniu lub ujawnienie fachu mężczyzny, od którego działaczki uczyły się przerywania ciąży.

Ciemniejszych odcieni tematu jest w "Kryptonimie Jane" może mniej niż tych sensacyjnych, żeby nie powiedzieć przygodowo-kryminalnych. Ten film ogląda się momentami niczym thriller - to naprawdę "ekscytująca" opowieść i nic dziwnego, że doczekała się kilku fabularnych odsłon (ostatnio m.in. z Elizabeth Banks w "Zadzwoń do Jane", produkcja też zadebiutowała na Sundance 2022). Słuchając działaczek, czasami łatwo zapomnieć, że przygodę tę - hasła, kluczenie, aby zmylić policyjny ogon itp. - zaczął prawdziwy dramat kobiet. A o tym jednak zapominać nie można. Zwłaszcza teraz. Znowu. I jeszcze raz... 

 7/10

"Kryptonim Jane" [The Janes], reż. Tia Lessin, Emma Pildes, USA 2022, premiera: 9 czerwca 2022 (HBO Max)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy