Reklama

"Kingsman: Tajne służby" [recenzja]: Kurs na angielskiego dżentelmena

Tradycyjni, angielscy szpiedzy, agenci służb specjalnych to popkulturowi bohaterowie, których warto czasami zderzyć z nowinkami ze świata kultury masowej. W najnowszym filmie Matthew Vaughna "Kingsman: Tajne służby" świat wyspiarskich dżentelmenów, którzy od wieków tworzą coś w rodzaju tajemnego zakonu służb specjalnych przechodzi metamorfozę.

Zasłużeni nestorzy przechodzą na emeryturę, aby ustąpić miejsca młodszym, choć równie eleganckim i dobrze wychowanym bohaterom.

W misji specjalnej, gdzieś na Bliskim Wschodzie, ginie jeden z rekrutów do tajemniczych służb specjalnych. Mężczyzna umiera bohatersko - ratuje swoich towarzyszy, broni ich, osłaniając własnym ciałem. Dzięki jego poświęceniu, ktoś inny zostaje mianowany nowym agentem - współczesnym rycerzem walczącym o honor niewinnych, przeciwko złym tego świata.

Tym męczennikiem był ojciec Gary'ego Enwina (Taron Egerton) - chłopaka z angielskich przedmieść, który został półsierotą w wieku kilku lat. Od tego momentu musiał tolerować przemoc domową partnerów swojej matki, straumatyzowanej po stracie męża. Gary'emu (ksywka "Eggsy") zdarza się wylądować w areszcie, wdać się w bójkę i ukraść samochód lokalnego watażki. Z kłopotów wyciąga go elegancki, dystyngowany i zabójczo niebezpieczny Harry (Colin Firth). Dzięki niemu Eggsy trafi do zupełnie innej rzeczywistości, w której będzie musiał nauczyć się, jak ochronić świat przed wariatami i jednocześnie pozostać dystyngowanym dżentelmenem.

Reklama

W "Kingsman: Tajne służby" Matthew Vaughn czerpie garściami z popkulturowych odwołań. Każdą postać, każdy wątek można analizować w nieskończoność, wspominając m.in. wszystkie części przygód Jamesa Bonda, Jasona Bourne'a, czy Jacka Bauera; "Kill Billa" Quentina Tarantino i "Nikitę" Luca Bessona. Zderzając legendę arturiańską o oddanych rycerzach poszukujących Świętego Grala z kinem szpiegowskim, reżyser tworzy niezwykle interesującą hybrydę, w której nie brakuje ironii i czarnego humoru. Genialnie sfilmowane sceny bijatyk i misji specjalnych momentami ocierają się nawet o najbardziej mrożące krew w żyłach "slashery".

Vaughn spełnia wszystkie pragnienia widzów, nawet te najbardziej mroczne. W końcu może pozwolić sobie na rozprawienie się z kastą światowych bogaczy, polityków - współczesnych władców, i z nawiedzonymi religijnymi radykałami. W "Kingsman" wszyscy bez wyjątków dostają nauczkę od chłopaka z przedmieść, o którym koledzy na szkoleniu zwykli mawiać "plebs". Gdyby tylko gdzieś w tle nie migotała idea wielowiekowej tradycji i dumy z bycia arystokratą, byłoby po prostu bez zarzutu.

Najnowszy film Vaughna można chwalić godzinami. Zresztą jego poprzednie dzieło "X-Men: Pierwsza klasa" to również filmowy majstersztyk - najlepsza część sagi o superbohaterach-mutantach. Po obejrzeniu "Kingsman" Samuel L. Jackson, Colin Firth, czy sam Michael Cane to już nie ci sami aktorzy. Wyposażenie agenta 007 też zaczyna wyglądać jakoś tak staroświecko. Szczególnie jeśli gdzieś w tle widać Gazelle (Sofia Boutella), która jednym gestem, dla zabawy, jest w stanie pozbawić wroga wszystkich członków.

8/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Kingsman: Tajne służby" (The Secret Service), reż. Matthew Vaughn, USA, Wielka Brytania 2014, dystrybutor: Imperial - Cinepix, premiera kinowa: 13 lutego 2015 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama