"Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" [recenzja]: Avengersi podzieleni
"Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" to drugie tak oczekiwane starcie superbohaterów w tym sezonie - zaraz po spotkaniu Supermana z Batmanem. Tym razem do walki staną ironiczny Iron Man i kryształowy Kapitan Ameryka.
"Kapitan Ameryka. Wojna bohaterów" to kontynuacja wydarzeń, które miały miejsce w filmie "Avengers. Czas Ultrona". Film od początku wrzuca nas w sam środek akcji. Superbohaterowie mają do wykonania kolejne zadanie. I kolejne kończy się śmiercią ludności cywilnej. Avengersi nigdy nie byli delikatni, bo gdzie jest siła i władza, są straty i giną niewinni. Podobno największym kłamstwem ludzkości jest stwierdzenie, że władza jest niewinna. Tym razem jednak poniesie ono ze sobą konsekwencje. Herosi mają poddać się systemowi nadzoru, który będzie kontrolował ich zachowanie i udział w akcjach militarnych. W tej kwestii Avengersi nie będę zgodni i podzielą się na dwa obozy: kapitana Steve'a Rogersa i Tony'ego Starka.
Po raz kolejny widz zostaje zaproszony do świata, który zna. Znajome twarze, nazwiska, aktorzy - rozsiada się w fotelu jak na herbatce u dobrego kumpla i chce usłyszeć, co nowego. Co więcej można nam powiedzieć o bohaterach, których tak dobrze znamy? Okazuje się, że niewiele.
Fabuła "Wojny bohaterów" powtarza historię, którą już znamy. Co więcej, widzieliśmy ją chwilę temu w obrazie "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości". Walka bohaterów i strach wobec nieokiełznanej siły. Ten temat poruszyli też twórcy ostatniej produkcji o "X-Manach". W całej historii niestety razi brak wyrazistego antybohatera, który znika przy konflikcie Kapitana Ameryki z Iron Manem - a raczej chciałoby się rzec "różnicy zdań". Bo co to za konflikt, gdy ani jeden, ani drugi z herosów nie jest upadłym Avengersem, a cała sytuacja nie sprawia, że zaczynamy trzymać się kurczowo kinowego fotela. Z tego konfliktu nie zrodzi się napięcie, którego w całym filmie brakuje. Momentami wieje wręcz nudą, a akcja się dłuży. Po dynamicznej scenie początkowej bardzo długo musimy czekać na kolejną. Przez ponad 30 minut obserwujemy lekko nużące rozmowy.
Humor, tak dobrze znany z filmów Marvela, pojawia się może po późno i chociaż jest jak balsam na duszę, to nie ratuje całości. Przyjemne sceny z Ant-Manem, jak zwykle ironicznym Iron Manem czy nieletnim Spider-Manem są tylko wstawkami, które przypominają dawny klimat i styl "Avengersów". "Kapitan Ameryka. Wojna bohaterów" jest mroczny, przygnębiający i bardzo poważny.
Szkoda, że kapitan Steve Rogers wciąż jest tak posągowy i niezruszony, bo mam wrażenie, że można by było wykrzesać z niego więcej energii. Jemu, tak jak i innym bohaterom, zabrakło wyrazistych rysów w scenariuszu. Jedynie Robert Downey Jr. stara się wtłoczyć do swojej postaci trochę życia. Jeremy Renner pojawia się na symboliczną chwilkę, a Scarlett Johansson w roli Czarnej Wdowy jest tylko po to, by uśmiechnąć się zalotnie i skarcić Starka. Mało!
Pod względem realizacyjnym film został zrobiony z rozmachem, a sceny akcji z ruchomą kamerą robią wrażenie i perfekcyjnie oddają klimat walki. W efekcie nie mogę napisać, że jest to zły film, ale widziałam lepsze obrazy z tej serii, dlatego oczekiwałam zdecydowanie więcej.
Avengersi zostają podzieleni, a ja po wyjściu z kina zostałam z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony uwielbiam tych bohaterów, ich wspólne ratowanie świata, przepychanki słowne między Tonym Starkiem a Kapitanem Ameryką, a z drugiej, ta "powtórka z rozrywki" zmęczyła mnie.
5/10
"Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" (Captain America: Civil War), reż. Anthony Russo, Joe Russo, USA 2016, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 6 maja 2016 roku.