"Jutro będziemy szczęśliwi" [recenzja]: Tatuś

Omar Sy w filmie "Jutro będziemy szczęśliwi" /Monolith Films /materiały dystrybutora

"Jutro będziemy szczęśliwi" to kolejne płonne marzenie, że jedna gwiazda jest w stanie uratować kiepski scenariusz. Film Hugo Gelina to remake filmu, który poza Europą - w USA i Meksyku - zarobił miliony. Niestety, mamy do czynienia z ciężkostrawnym, męczącym obrazkiem o tym, jak ważne jest dzieciństwo, pierwsze rodzicielskie wyzwania i miłość ponad wszystko.

"Jutro będziemy szczęśliwi" w reżyserii Hugo Gelina to na pierwszy rzut oka dość prosta opowiastka o prawdziwej miłości ojca do córki. Wyrodna matka porzuciła niemowlaka równo osiem lat temu i tym samym zmusiła tatusia do wzięcia odpowiedzialności. Koniec historii - pierwszy akt. Drugi akt to powrót matki i próba odzyskania praw do córki. Nie ma tu mowy o bataliach sądowych czy dramatach w stylu "Sprawy Kramerów". Sielanka jest znakiem rozpoznawczym tego filmu.

Film Gelina to remake obrazu "Instrukcji nie załączono" z 2013 roku w reżyserii Eugenia Derbesa. Oryginalny tekst scenariusza przerabiało bodajże sześć kolejnych osób. Szczerze powiedziawszy trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę fakt, że największy zarzut w przypadku tego filmu to papierowe, sztuczne postaci i całkowicie nielogiczne decyzje głównych bohaterów. Choć rzeczywiście trudno zwracać na to uwagę, jeśli dodatkowo wchodzi w grę porażająca atmosfera moralitetu i dość banalne odwołania do dzieciństwa. Tajemnica, którą poznajemy w finale, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Nikt już nie czeka na jej rozwiązanie.

Reklama

Gwiazda, która miała postawić na nogi "Jutro będziemy szczęśliwi", to oczywiście Omar Sy. Po "Nietykalnych" to niekwestionowany celebryta francuskiego kina i jednocześnie gwarancja dużej oglądalności. Niestety, tym razem nawet urok tego aktora nie jest w stanie uratować widza przed nudą. Oddany ojciec poświęca dla swojej córki wszystko. Zmienia dla niej całe swoje życie. W wyniku zbiegu okoliczności leci do Londynu oddać niemowlę matce. Rodzicielka znika, więc jest zmuszony rozpocząć wychowanie. Wcześniej zajmował się głównie rozrywką we francuskich kurortach. Teraz nie ma wyjścia - musi stać się odpowiedzialny. Pracę w Anglii znajduje w mgnieniu oka. Samuel (Omar Sy) zostaje zatrudniony jako kaskader w jednym z najbardziej popularnych seriali. Przez osiem lat nie nauczy się mówić po angielsku, ale zarobi dużo pieniędzy. Jego córka będzie miała bajkowe życie, ale zawsze będzie liczyła na to, że mama w końcu wróci z dalekiej podróży.

Powrót mamy i jej chęć odnowienia kontaktu z córką to jeden z najbardziej absurdalnych zwrotów akcji w tej produkcji. I bynajmniej nie chodzi o to, że nie można podejmować absurdalnych decyzji. Trudno jednak po obejrzeniu filmu Gelina odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego Kristin (Clemence Poesy) nagle tak zaciekle walczy o swoje dziecko. Jej postać to sztuczny konstrukt wypreparowany na potrzeby papierowej intrygi. Wszystko tylko po to, żeby relacja ojca i córki wybrzmiała jeszcze mocniej. Trudno zrozumieć, po co te zabiegi, skoro ten wątek jest dość rozpoznawalny od samego początku. Zresztą on jedyny ma jakieś znaczenie w "Jutro będziemy szczęśliwi".

Chyba najlepszym symbolem poziomu tej filmowej narracji jest cała seria żartów o Francuzie, który osiem lat nie nauczył się mówić po angielsku. Nie wiadomo, jaki był cel tego typu zabiegów dramaturgicznych. Wiadomo, że nie jest to ani odrobinę zabawne. Niestety.

3/10

"Jutro będziemy szczęśliwi" [Demain tout commence], reż. Hugo Gelin, Francja 2016, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 19 maja 2017

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jutro będziemy szczęśliwi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama