Nie wiem, jak wyglądały kulisy powstania filmu "Infinite Storm", ale wyobrażam to sobie tak, że Naomi Watts, ciekawa, oryginalna aktorka hollywoodzka, której kariera znalazła się jakiś czas temu w artystycznym impasie, postanowiła dać szansę nagradzanej, błyskotliwej reżyserce z Polski. Zaryzykować artystycznie, żeby wygrać aktorsko. To się, niestety, nie udało.
"Infinite Storm" nie jest pierwszą próbą zaistnienia Małgorzaty Szumowskiej na rynku anglojęzycznym, ale o "Córce boga" z 2019 roku, szczęśliwie mało kto pamięta. "Córkę boga" i "Infinite Storm" wyróżnia coś jeszcze - filmy te nie są autorskimi scenariuszami Szumowskiej i Englerta. I jest to aż nazbyt widoczne. Obu filmom, poza innymi słabościami, brakuje tego, co stanowi o największej sile duetu Englert-Szumowska: poczucia humoru i dystansu do opowiadanych historii.
Właśnie ta cecha sprawiła, że najciekawsze tytuły w bogatym dorobku Małgorzaty Szumowskiej: "33 sceny z życia" czy "Body/Ciało", były w polskim kinie unikatem. O sprawach największej wagi, opowiadały w tonacji buffo, z wyrozumiałym uśmiechem, zamieniającym się niekiedy w szyderstwo. "Infinite Storm" jest tej cnoty pozbawiony.
Scenariusz Josha Rollinsa powstał na podstawie artykułu Ty Gagne "High Places: Footprints in the Snow Lead to an Emotional Rescue", opisującym samotną wyprawę Pam Bales - w tej roli Naomi Watts - na Górę Waszyngtona, najwyższy szczyt w Górach Białych, części Appalachów. Podczas wspinaczki, Bales natknęła się na nieomal zamarzniętego mężczyznę, nazwanego przez nią "Johnem" (Billy Howle), ubranego w niedostosowany do warunków letni strój i podjęła się morderczej próbę sprowadzenia chłopca na dół. Brzmi znajomo, prawda? Tyle było już podobnych filmów, reportaży, dokumentów. To jest wyzwanie fotogeniczne. Walcząc z własnymi demonami, z własnymi słabościami, czynimy dobro. Kino lubi takie historie, ale one nijak nie pasują do temperamentu Szumowskiej.
Najcięższym grzechem tego filmu jest, zdobędę się na takie wyznanie, nuda, z czasem nuda wszechogarniająca. Jako krytyk, uwielbiam wielogodzinne "snuje", potrafię wejść w katatoniczny rytm chilijskich lub japońskich opowieści bez początku i końca, wystarczy porozumienie dusz, ale oglądając "Infinite Storm", walcząc ze sobą, żeby obejrzeć film w skupieniu, pozostałem nieczuły na jego ułomne piękności.
Film zawodzi w zasadzie na wszystkich poziomach. Konstrukcyjnym, scenariuszowym, a nawet wizualnym. Michał Englert, operator wybitny, tutaj musi niejako wziąć na barki cały film, ale widokami, nawet najwyższej klasy, takiej opowieści się nie załatwi. Do tego wystarczy trailer, w tym przypadku również nie najlepszy. Kłopot z "Infinite Storm" polega na tym, że ta historia jest płaska i martwa. Nie ma właściwie żadnej relacji między zmarzniętym chłopcem a jego wybawczynią, a mający zaskakiwać finał, przyjmujemy raczej wzruszeniem ramion, ziewnięciem.
Wypadałoby chociaż napisać, że Naomi Watts robi, co może, ale to również nie byłaby prawda. Robi niewiele.
Jeżeli ten właśnie tytuł miał być artystycznym come backiem niegdysiejszej aktorki Lyncha i Iñárritu, to na taki powrót trzeba będzie jednak jeszcze poczekać. Aż chciałoby się zacytować Margaret Atwood, która w "Pani Wyroczni" pisała: "miała zbyt silną osobowość, żeby być lubianą". Wypisz, wymaluj Pam Bales. Nie da się ani polubić, ani empatyzować z postacią, która brzmi i wygląda fałszywie od pierwszych minut seansu.
Nie wierzę Watts, to jest subiektywne, ale ja jej nie wierzę. Nie wydaje mi się wiarygodne, żeby drobna, zadbana blondynka, kokieteryjnie dbająca o to, żeby w filmie wyglądać właśnie jak najgorzej (wygląda oczywiście pięknie), miała takie, a nie inne doświadczenia. Moja niewiara, czy też sceptycyzm, powinny zostać zastąpione wysiłkiem realizacyjnym i aktorskim, żeby udowodnić niedowiarkom, że się mylą. Tyle, że w przypadku "Inifinte Storm" taki wysiłek nie został podjęty. Tak jakby Watts, również producentka filmu, po prostu sobie odpuściła. Nie schodząc przez niemal sto minut z ekranu, biorąc udział w czymś rodzaju artystycznego benefisu na własną cześć, nie zamieniła tego materiału w kreację, nie uczyniła bohaterki zrozumiałą czy efektowną. Pam w wykonaniu Watts jest jedynie figurą określonej kalkulacji producenckiej.
Lubię kino Małgorzaty Szumowskiej, nawet jeżeli co jakiś czas się z nim spieram. Tym razem jednak jestem bezradny. Nie wyszło. Miały być frykasy, dostaliśmy rozmytą leguminę. Nie smakuje i już.
4/10
"Infinite Storm", reż. Małgorzata Szumowska, Wielka Brytania, Polska, Australia (2022), dystrybutor: Gutek Film, polska premiera kinowa: 27 maja 2022 roku.
Zobacz też:
"Top Gun: Maverick": Szaleństwa pana Toma [recenzja]
"IO": Z kamerą wśród zwierząt [recenzja]
"Mała mama". Wszystko o mojej matce [recenzja]
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.