Gra pozorów
''Uprowadzona Alice Creed'', reż. J Blakeson, Wielka Brytania 2009, dystrybutor: HAGI, premiera kinowa: 17 grudnia 2010
To już jakaś tendencja. Widzieliśmy ''Pogrzebanego'' Rodrigo Cortesa, wkrótce na ekrany kin wejdzie ''127 godzin'' Danny'ego Boyle'a, teraz premierę ma ''Uprowadzona Alice Creed'' J Blakesona. Wszystkie powyższe tytuły redukują przestrzeń filmową do minimum, ograniczają liczbę postaci, zawężają i subiektywizują perspektywę. Współczesny kino-teatr ma się jednak bardzo dobrze.
''Uprowadzona Alice Creed'' jest reżyserskim debiutem Blakesona, który wcześniej jednak popełnił scenariusz do ''Zejścia 2'', a więc miał już pewne doświadczenie w budowaniu klaustrofobicznej atmosfery. Jego autorski film jest dramatem rozpisanym na trzy osoby, przez znaczną większość czasu rozgrywającym się w jednym pomieszczeniu.
'Uprowadzoną...'' rozpoczynają sceny skrupulatnych, podręcznikowych wręcz czynności przygotowujących do zorganizowania porwania. Vic (Eddie Marsan) i Danny (Martin Compston) kradną samochód, zmieniają rejestrację, z listą zakupów wędrują między półkami sklepowymi, kupując wszystkie niezbędne rzeczy: wiertarkę, płyty pilśniowe, mikrofalówkę, zupki instant, karty SIM. Przewidzieli wszystko. Teraz porwanie. Poszło gładko. Dziewczynę (Genna Arterton) zgarnęli z ulicy, zakneblowali i wrzucili do furgonetki. Razem z całą trójką widz ląduje w domku położonym gdzieś na odludziu.
Na tym właściwie wypada skończyć opowiadanie treści, ponieważ koncept ''Uprowadzonej...'' opiera się na niezliczonych przewrotkach fabularnych. Blakeson pozoruje charaktery: bezbronna początkowo Alice nie okaże się wcale taka bezbronna, bezwzględni porywacze z upływem czasu pokażą ludzką twarz. Inicjatywę w tej grze pozorów będą przejmować kolejne osoby, a o tym kto jest górą, zadecyduje nie tylko posiadanie broni.
Tę historię można by z powodzeniem pokazać na deskach teatru, gdyby nie to, że rzecz jest znakomita od strony filmowej. Świetne pierwsze dziesięć minut bez słowa, pomysłowe filmowanie z różnych kątów widzenia kamery w zamkniętym pomieszczeniu, zgrabny montaż, który składa do kupy układankę z kolejnych zwrotów akcji. Można się przyczepić jedynie do tego, że w pewnym momencie owe fabularne twisty tak bardzo zaabsorbowały reżysera, że pogubił gdzieś motywacje postaci a przewrotki stały się celem samym w sobie. Z tego powodu pod koniec ''Uprowadzona...'' zamiast zaskakiwać w stopniu największym, staje się odrobinę przewidywalna.
Największą siłą filmu są jednak jego aktorzy. Marsan jako Vic, starszy i dominujący porywacz, z błyskiem kontrolowanego szaleństwa w oku tworzy kreację na miarę pamiętnej roli z ''Happy Go-Lucky'', gdzie przyćmił irytującą Sally ''Poppy'' Hawkins. Compston jako inicjator największego zamieszania tworzy autentyczną, złożoną postać naszpikowaną lękiem i niepewnością. Wiele oblicz pokazuje też Arterton jako dziewczę z bogatego domu. Prawdziwie wypada zarówno jej przerażenie, jak i sprytne próby przechytrzenia porywaczy. Całej trójce należą się duże brawa.
''Uprowadzona Alice Creed'' nie jest filmem doskonałym, ale stanowi kolej dowód na to, że głosy o renesansie filmu gatunkowego (przede wszystkim thrillera i horroru) w Wielkiej Brytanii nie są tylko pustym frazesem. Obserwujmy dalszą karierę Blakesona. Na pewno nas czymś jeszcze zaskoczy.
7,7/10