Ten film mógłby być polskim odpowiednikiem "Showgirls" z całym jego campowym bagażem. Mógł być też gatunkowym kinem o krzywdzie i zemście kobiet, albo rasowym kinem społecznym. Niestety jest wszystkim po trochu i ostatecznie zamienia się w nieznośny teledysk.
Spór producentów z autorem reportażu "Dziewczyny z Dubaju" Piotrem Krysiakiem, zamieszanie z ostatecznym montażem filmu, od którego odsunięte miały być podobno reżyserka Maria Sadowska i współproducentka Dorota Rabczewska (ostatecznie podpisują się pod filmem), artykuły o kontrowersjach wokół finansowania filmu - to wszystko stawiało datę premiery pod znakiem zapytania. Możliwe, że zamieszanie było wykalkulowane w ramach akcji promocyjnej. W końcu Emil Stępień produkował kiedyś filmy z mistrzem wywoływania podobnego szumu, czyli Patrykiem Vegą. Spory jednak nie milkną, skoro tuż przez premierą grający znaczący epizod Jan Englert nazwał swój udział w filmie "jakimś żartem".
"Dziewczyny z Dubaju" żartem nie są. Szkoda, bo mimo obecnej tutaj lekkości przydałoby się temu filmowi większa dawka campu i gatunkowej zabawy. Mogłoby to dać efekt podobny do "Showgirls" Paula Verhoevena. W 1995 roku ta opowieść o ekskluzywnych prostytutkach z Las Vegas została zmasakrowana przez krytyków, po latach widać jednak (szczególnie w wersji reżyserskiej), z jak przemyślanie ironicznym i kiczowatym filmem mieliśmy do czynienia. "Dziewczyny z Dubaju" momentami mają potencjał na takie kino. Maria Sadowska nie ukrywa zresztą, że chciała nakręcić gangsterski film z kobietami w rolach przeznaczonych do tej pory dla mężczyzn. Zamiast tego dostaliśmy jeden wielki teledysk z coverami popowych hitów pierwszej dekady XXI wieku.
Opowieść o Emi (zjawiskowa Paulina Gałązka), dziewczynie z małej miejscowości, która staje się królową ekskluzywnych eskortek w Monaco, Cannes i Dubaju, ma w sobie wrażliwość Sadowskiej z jej debiutu "Dzień kobiet". Śniące sen z kolorowych magazynów dziewczyny z prowincji wpadają w sidła opresyjnych mężczyzn, którzy sprowadzają je do roli seksualnnych zabawek. No, ale zarówno Emi, jak biorąca ją pod swoje skrzydła Dorota (świetna Katarzyna Figura) same traktują seks jako przepustkę do "lepszego" świata. Wyzwolone od norm społecznych kobiety grają swoją seksualnością i są świadome swojej kobiecości. Sadowska oddała już cześć Michalinie Wisłockiej w swojej "Sztuce kochania", gdzie pokazała ją jako ikonę uczącą Polaków, czym jest seks. Bohaterki "Dziewczyn z Dubaju" idą znacznie dalej.
One szczycą się tym, że są pracownicami seksualnymi. Płacą za to straszną cenę, ale nie dlatego, że robią coś nagannego. Po prostu trafiają na zdegenerowanych szejków z Bliskiego Wschodu, będących tutaj komiksowymi czarnymi charakterami. "Jaka jest twoja cena?"- pada kilka razy z ekranu. Ostatecznie jest ono wprost zadane widzom. Prowokacyjne pytanie? Pasuje do powszechnej dziś relatywizacji wszystkiego, łącznie z etyką i moralnością. Warte jest to jednak dyskusji. Martin Scorsese zbudował przecież na tym fantastycznego "Wilka z Wall Street". Tutaj jednak pojawia się tablica z informacją o problemie wykorzystywania kobiet i seksualnego niewolnictwa. No, ale przecież w filmie Sadowskiej za ten proceder odpowiadają same kobiety. Co w takim razie definiuje tą historię? Nihilistyczne pytanie "jaka jest twoja cena?", czy może jednak jest to moralitet o wykorzystywanych kobietach? Pochwała seksualnego wyzwolenia się z norm społecznych, czy potępienie świata, gdzie kobieta jest sprowadzona przez samców i "kulturę gwałtu" do obiektu seksualnego? Jest to też pytanie dzielące środowiska feministyczne. Czy pornografia żeruje na kobietach, czy je wyzwala?
Takie rozdarcie towarzyszy "Dziewczynom z Dubaju" do ostatniej sceny. Rzeczywiście może to wskazywać na wojnę producentów i bałagan w scenariuszu, przy którym widnieje siedem nazwisk! Są tutaj elementy solidnego społecznego kina z jawnie feministycznym wydźwiękiem, ale szybko zostaje on zalany nieznośną dawką kiczu, slow motion rodem z klipów wczesnej Britney Spears i scenami seksu, którym bliżej do "365 dni" niż przywołanego arcydzieła campu i kiczu od Verheovena. Grani przez Włochów (testosteron musi w końcu mieć swoją gęstość) szejkowie są przerysowani do granic rasizmu, zaś kolejne kobiety (w tym celebrytki) dające się złapać w sidła Emi, wyglądają jak pacynki z maczystowskiego kina akcji z lat 80. To wszystko by pasowało do pastiszu, ale nie do kina opartego przecież o głośną aferę, w którą zamieszane były znane nazwiska.
Szkoda, bo Paulina Gałązka tworzy naprawdę dobrą rolę, wspomaganą przecież przez symbol seksu polskiego kina lat 80, czyli Katarzynę Figurę, wcielającą się przewrotnie w stręczycielkę. Wspólne sceny obu pań mają aktorski ogień. Co jednak z tego, skoro toną pod harlequinowym brokatem, kiczem z klipów Pussycat Dolls i szeleszczącymi fejkowymi banknotami postaciami?
5/10
"Dziewczyny z Dubaju", reż. Maria Sadowska, Polska 2021, dystrybucja: Kino Śiat, premiera kinowa: 26 listopada 2021
Czytaj również:
Dostawały wielkie pieniądze za seks? Ten film ujawni całą prawdę!
Wciąż zachwyca. Nie do wiary, że ma już 57 lat
Polka trafiła do szpitala w ciężkim stanie. Jak się teraz czuje?
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.