Reklama

"Dziewczyna z pociągu" [recenzja]: Degradacja

Tak jak "Okno na podwórze" Alfreda Hitchcocka, film Tate'a Taylora "Dziewczyna z pociągu" jest kryminałem, w którym ciekawość staje się pierwszym krokiem do świata zbrodni.

Tak jak "Okno na podwórze" Alfreda Hitchcocka, film Tate'a Taylora "Dziewczyna z pociągu" jest kryminałem, w którym ciekawość staje się pierwszym krokiem do świata zbrodni.
Emily Blunt w filmie "Dziewczyna z pociągu" /materiały prasowe

Rachel, tytułowa bohaterka tej adaptacji powieści Pauli Hawkins, podczas codziennych podróży pociągiem podgląda życie w stojącym przy torach domu. Widzi w nim parę, która wydaje się jej nieskazitelnie szczęśliwa, wyjęta prosto z jakiegoś harlequina lub psychologicznego poradnika. Jak się okazuje, jej wyobrażenia i rzeczywistość oddziela gruba, czarna kreska.

Rachel próbuje odnaleźć w anonimowych ludziach to, czego jej samej brakuje. Niedawno straciła męża i pracę. Do tego jest alkoholiczką, i to taką, która ma pamięć pełną dziur, taką, która musi rekonstruować swoją biografię w oparciu o opowieści innych ludzi. Wystarczy tylko na nią spojrzeć: święcący się na czerwono nos, policzki pokryte rumianą patyną i wiecznie podpuchnięte oczy, z których jedno wygląda na trochę mniejsze, jak u pokracznego, złośliwego trolla.

Reklama

Za tą maską ukrywa się Emily Blunt, aktorka, która świetnie sprawdza się w rolach pięknych i silnych kobiet. Tutaj dokonuje aktu samoponiżenia - i nie ogranicza się to do noszenia turpistycznej charakteryzacji. Blunt bełkocze, chwieje się i raz po raz przewraca. Podryguje w przypływach ekscytacji i miota się podczas napadów histerii. Wykrzywia usta w śliskiej, odpychającej karykaturze uśmiechu. Jej rola jest przeszarżowana, ale przy tym sugestywna. Wyróżnia się na tle wielu filmowych postaci pijaczek, ogrywanych jedynie za pomocą zamglonego spojrzenia i rozczochranej fryzury.

Kiedy znika piękniejsza połowa obserwowanej pary, Rachel postanawia na własną rękę odkryć, co się stało. Trudno jednak nazwać jej poszukiwania śledztwem. To chaotyczna i często fatalna w skutkach donkiszoteria, szamotanina upadłej kobiety, która podświadomie wierzy, że jeśli rozwikła cudzą zagadkę, to przy okazji uporządkuje swoje własne sprawy. Oglądaniu tego towarzyszy mieszanka zażenowania i współczucia. A także duża satysfakcja. Jest to zasługa nie tylko historii i głównej roli, ale i warstwy formalnej. Kamera przekrzywia się pod dziwacznymi kątami, kadry wypełnia półmrok albo jesienne światło, a muzyka jest na zmianę rozedrgana i zawiesista. Zamiast mdłego melodramatyzmu dostajemy grozę i melancholię.

Niestety, pozytywne wrażenie ustępuje w finale. Chociaż intryga przez większość czasu sprawia wrażenie zagmatwanej, to ostatecznie okazuje się zawstydzająco prosta. Ponadto ujawnieniu prawdy towarzyszą fatalne okoliczności: nieracjonalność zachowania kolejnych bohaterów przekracza dopuszczalny poziom, a wszelka ambiwalencja ustępuje miejsca prymitywnemu, populistycznemu przekazowi. Spadek jakości jest tak drastyczny, że aż podejrzany. Zupełnie jakby wprawny oszust zastąpił oglądany przez nas film jego tanią i niesprawną podróbką.

6/10

"Dziewczyna z pociągu", reż. Tate Taylor, USA 2016, dystrybutor: Monolith Film, premiera kinowa: 7 października 2016 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dziewczyna z pociągu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy