Reklama

Dr Grot i Mr Enen

"Enen", reż. Feliks Falk, Polska 2009, Monolith Plus, premiera 4 września 2009 roku.

Za oknem powódź, przed szybą Szyc zgłębiający meandry psychiki człowieka bez przeszłości, czyli lot jaskółki nad kukułczym gniazdem, który wiosny nie czyni, ale przymrozki odwleka.

Mały Andrzej Wajda w białej todze pojawił się nad moim prawym ramieniem i powiedział: "Idź na nowego Falka", więc poszedłem. Przekroczyłem próg kina, uśmiechnąłem się do bileterki i kiedy ta zapytała: "Na co bilecik, o poranku, no na co Panie?", skonsternowany obejrzałem się przez drugi bark, bo oto z sykiem, w kierpcach i z ciupagą w ręku, nad lewym mym ramieniem ukazała się Holland Agnieszka. "A ty na co tu?" - pytam, a Agnieszka, że chyba nie zamierzam iść na ten nowy film Feliksa i żebym lepiej szedł na Janosika, że historia prawdziwa, a nie żadna alegoryczna i że aktorzy grają i och, i ach. Całość mi się brudną marketingową zagrywką zdała naraz, więc mówię Agnieszce: "hola, hola! Ale ja Szyca lubię, za Szycem przepadam wręcz". Na co Ona, że owszem, że jest ale po "Wojnie polsko-ruskiej" jakiś taki upakowany jeszcze i perukę ma taką ulizaną a przecież doktora gra - intelektualistę. "No i co?" - pytam. "Nic" - mówi Agnieszka - "Idź, przekonaj się".

Reklama

Więc poszedłem, w duchu przeklinając, że może miała rację, że przecież "Komornik" był niedorzecznie infantylny, że weekend jest i dydaktyzmu z parafii Falk nie zniosę przed śniadaniem. Nieco nadziei przynosiła bezpośrednia rekomendacja Wajdy, jakoś tak stanęła mi przed oczami scena z "Człowieka z marmuru", w której Burski wręcza młodemu twórcy, granemu przez Falka swojego Złotego Lwa i pomyślałem, że może Feliks wreszcie nań zasłuży - choćby nie na weneckiego, ale chociaż retroaktywnie na tego, którego już otrzymał w Gdyni. I zaczęło się od zdjęć powodzi. 1997 rok, Wrocław i dużo ziarna na taśmie - dobre. Potem następuje błyskawiczne wprowadzenie i już po chwili znamy bohatera, znamy N.Na, czyli pacjenta bez przeszłości, którego dotyczyć będzie dochodzenie prowadzone przez młodego, ambitnego lekarza i znamy tonację filmu - nie będziemy się bać, ale będziemy się niepokoić.

Więc dałem się zaniepokoić, choć chwilami film nie był w stanie odciągnąć mnie od zajmującej dysputy z unoszącą się w pobliżu mojego lewego ucha Agnieszką H., która perorowała, że to taki "Człowiek z marmuru" dwadzieścia lat później tylko gorszy, że ten Szyc tak się snuje i prowadzi to śledztwo z historią w tle, żeby zdać sobie sprawę z przeszłości, żeby odkryć jej doniosłość, ale z każdą minutą przekonanie w jej głosie słabło. Bo niby przytakuję jej, że tu mielizna, tam niepotrzebnie coś, tu coś, ale jednak mnie intryguje. Ta powódź, ten nasz mini potop z historii najnowszej i całe tłumy N.Nów, osób bez kartoteki (non notus), którzy za podtopionym światem tęsknią, lub o nim z ulgą zapominają. A dr Grot (Szyc) w tym drąży i nie napędza go jedynie altruizm. Czy to ma sens? Taki absolutyzm w dążeniu do prawdy? Czy może jest on równie wątpliwy, co skrupulatne zacieranie śladów? Czegoś udaje się Falkowi dotknąć - mówię Agnieszce, a ona niechętnie, ale kiwa głową, drapiąc się ciupagą w skroń.

Gdybym był zwolennikiem spiskowych teorii to przynajmniej kilka faktów w tej historii musiałoby wzbudzić moje zainteresowanie. Po pierwsze - w jeden weekend wchodzą dwa polskie filmy, po drugie - Holland i Falk wywodzą się z jednego zespołu filmowego, słynnego X powstałego pod kuratelą Andrzeja Wajdy, a skoro jest Iks to i teorie spiskowe znajdują uzasadnienie. Po trzecie i ostatnie - Janosik i Enen to filmy mniej lub bardziej gatunkowe, co zdarza się w polskim kinie nieczęsto, jeszcze rzadziej w takiej obfitości, a prawie nigdy na przyzwoitym poziomie. Tymczasem "Janosika..." należy pochwalić za ogromną sprawność realizacyjną, zaś w przypadku "Enenu", pomijając irytujące elementy, należy zwrócić uwagę na atmosferę. Atmosferę budowaną z niczego, krok po kroku sugerującą napięcie w umiarkowanie sensacyjnym materiale. Jeśli po pogoni za króliczkiem, u celu okazuje się, że on nie tylko przed nami nie uciekał, ale wręcz nigdy nie istniał, to jeśli choć na chwilę dałem się zwieść i dołączyłem do pościgu - zyskuję podwójnie. Satysfakcję z biegu i naukę na przyszłość, nawet jeśli jest trywialna.

5,5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: powódź
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy