Bob Dylan, czyli...
"Bob Dylan. I'm not there", reż. Todd Haynes, USA/Niemcy 2007, TiM Film Studio, premiera DVD 25 czerwca 2009 roku.
- Kim jesteś? - Dobre pytanie. Ten dialog napisał Sam Peckinpah. Pytanie skierowane było do grającego w filmie "Pat Garrett i Billy Kid" postać Aliasa (sic!) Boba Dylana. Mam wrażenie, że "I'm Not There" Todda Haynesa jest ekranizacją powyższej konwersacji.
Jeśli miałbym szukać we współczesnym amerykańskim kinie reżysera o zbliżonej do Haynesa wrażliwości artystycznej, wskazałbym bez chwili namysłu na Gusa van Santa. Zdarzyło się przypadkiem, że obydwaj, niezwykle mocno zakorzenieni w tradycji filmowego undergroundu, poddali twórczej interpretacji stereotyp hollywoodzkiego filmu biograficznego. Pamiętam, że tuż po "Rayu" (Jamie Foxx jako Ray Charles), mieliśmy "Spacer po linie" (Joaquin Phoenix jako Johnny Cash) a ja pomyślałem, że czeka nas najnudniejszy okres w historii kinowej biografistyki muzycznej. Na szczęście van Sant nakręcił "Last Days", a Haynes - "I'm Not There".
Wyjątkowość tej niekonwencjonalnej filmowej biografii Boba Dylana polega na zaburzeniu umowy między twórcą a widzem, dotyczącej specyfiki świata przedstawionego. Nic nie jest tu prawdą, ale też w żadnym momencie Haynes nas nie okłamuje - tożsamość Boba Dylana rozszczepiając na sześć różnych postaci, personifikujących odmienne oblicza wokalisty: poety (Ben Whishaw jako Arthur Rimbaud), proroka (Christian Bale jako Jack Rollins), wyrzutka (Richard Gere jako Billy Kid), kłamcę (Marcus Carl Franklin jako Woody Guthrie) czy gwiazdora (Heath Ledger jako Robbie Clarke). Wreszcie Jade Quinn w interpretacji Cate Blanchett - najbardziej "zagrana" postać tego filmu, odtwarzająca przełomowy dla Dylana okres porzucenia folku na rzecz rock'n'rolla.
Specyfiką klasycznych hollywoodzkich muzycznych biografii jest ich czytankowość - opowiadają historię słynnych postaci w tak nieznośnie łopatologiczny sposób, że fanom nie pozostaje nic innego, jak ze znudzeniem powtarzać sobie znane na pamięć fakty z życia ich idoli. W "I'm Not There" brak biograficznych przypisów - kto pamięta ze starych fotografii gitarę Woody'ego Guthrie z naklejoną na niej karteczką z napisem "This Machine Kills Fascicts", ten tylko uśmiechnie się widząc to samo hasło na gitarowym futerale należącym w filmie do postaci młodziutkiego Marcusa Carla Franklina. Kto wie, że jedyna powieść Dylana nosiła tytuł "Tarantula", ten załapie dlaczego reżyser pokazuje nam w pewnym momencie kosmatego pająka.
"I'm Not There", mimo fabularnej mozaikowatości (sześć opowieści konsekwentnie zazębia się ze sobą), linearnie przedstawia muzyczny rozwój Dylana (w większości nagrań w filmie słyszymy oryginalne wykonania jego piosenek). Wydaje się wręcz, że historię Dylana opowiada Haynes właśnie poprzez jego muzykę. To słowa piosenek konstytuują narracyjny przebieg "I'm Not There" (rewelacyjny, autonomiczny "teledysk" do "Ballad of a Thin Man"), to one trzymają w ryzach kapryśnie rozchwianą strukturę tego filmu.
Najzabawniejszymi, najżywszymi, najwyrazistszymi partiami "I'm Not There" są sekwencje z Cate Blanchett. Po pierwsze dzięki niesamowitemu aktorstwu (ten Oscar jej się jednak należał), po drugie - z powodu nieco krotochwilnego charakteru tego segmentu (kiedy Dylan/Blanchett podczas rewolucyjnego występu na festiwalu w Newport wypala w kierunku publiczności serię z karabinów maszynowych [Reservoir Dogs?] czy kiedy podczas brytyjskiej trasy baraszkuje beztrosko w Londynie z Beatlesami, turlając się po ogrodowym trawniku ["Zrób morsa, John"]).
Najbardziej podoba mi się jednak w "I'm Not There" to, że film Haynesa w ogóle nie rości sobie pretensji do odpowiedzi na pytanie "Bob Dylan, czyli...?". Retorycznie je tylko sankcjonuje (czego kulminacją jest wieńczący film archiwalny materiał, przedstawiający Dylana grającego na harmonijce ustnej. Kręci głową, jakby wszystkiemu zaprzeczał).
"I'm Not There" ukazał się na DVD 25 czerwca. Dystrybutorem wydawnictwa jest TiM Film Studio.
6/10