Ponad dwadzieścia lat temu David Cronenberg zaprezentował na festiwalu w Cannes film "Crash: Niebezpieczne pożądanie". Mimo że finalnie wyjechał z Lazurowego Wybrzeża z Nagrodą Specjalną Jury, jego obraz uznano za największy skandal imprezy i publicznie wygwizdano. "Zbrodnie przyszłości" ("Crimes of The Future") nie spotkał podobny los, ale czy można to uznać za sukces?
David Cronenberg przekonywał publicznie, że po pięciu minutach projekcji ludzie gromadnie zaczną opuszczać salę, a ostatnie dziesięć minut to już dla prawdziwych twardzieli, którzy nie mają uczuć. Niestety, nic z tych rzeczy. "Zbrodnie przyszłości" aż tak nie bulwersują.
Pojawia się pytanie, dlaczego seans osobliwego "body horroru", do którego scenariusz powstał przed dwiema dekadami, nie wzbudził podobnych emocji, co wspomniany "Crash" i tym samym nie wypełnił oczekiwań kanadyjskiego reżysera.
Czy "wina" leży po stronie tych, którzy w czasach wszechobecnej przemocy i wyjątkowej łatwości w dostępie do drastycznych treści po prostu zobojętnieli? Czy może raczej to kwestia samego interesującego wizualnie, ale niestety przeciętnego narracyjnie dzieła? Jak to zwykle bywa, prawda leży pewnie gdzieś pośrodku, ale mnie bliżej do tego drugiego wytłumaczenia.
Sam Cronenberg nazywa swój film medytacją na temat ludzkiej ewolucji. To, że postrzega ją w osobliwy sposób i raczej w ciemnych barwach, nie powinno specjalnie zaskakiwać. Niedaleką przyszłość, bo w niej rozgrywa się akcja, wyznaczają według kanadyjskiego reżysera hodowle i tatuowanie organów wewnętrznych, odważne eksperymenty z ciałem oraz artystyczne performance’y, których clue stanowi dłubanie w ludzkich flakach. Chirurgiczne operacje w ogóle podniesione są tu do rangi nie tylko aktu kreacji, ale i silnego erotycznego uniesienia. "Chirurgia to nowy seks" - pada w pewnym momencie z ekranu.
Jakby tego było mało, jest tu też miejsce na wiertarki świdrujące ludzką głowę czy matkę, która w jednej z pierwszych scen morduje swoje dziecko. Niby jedno ekstremum pogania drugie, ale na dobrą sprawę trudno jakkolwiek się w to emocjonalnie zaangażować.
Cronenberg to twórca, którego od zawsze, podobnie jak japońskiego klasyka Shinyę Tsukamoto, interesowało ludzkie ciało w połączeniu z technologią.
I o ile w przypadku "Muchy" (1986), "Crash" (1996) czy chociażby "eXistenZ" (1999) było to hipnotyczne i wciągające, o tyle tym razem nie dość, że dłuższymi chwilami wieje nudą, to jeszcze, na dobrą sprawę, za nieco akademickimi dysputami Viggo Mortensena, Léi Seydoux i Kristen Stewart nie idzie jakaś większa refleksja. Może poza faktem, że jesteśmy odpowiedzialni za cały plastik, który wyprodukowaliśmy, zatem piwo jakiego nawarzyliśmy, powinniśmy wypić (a raczej zjeść).
Przyznam, że bliżej było mi zawsze do tych bardziej realistycznych filmów Kanadyjczyka - "Historii przemocy" (2005), "Wschodnich obietnic" (2007) czy nawet zawieszonej pomiędzy dwoma porządkami "Mapy gwiazd" (2014). Rozumiem jednak, dlaczego też te bardziej hermetyczne produkcje jednego z najbardziej kontrowersyjnych, ale i oryginalnych twórców współczesnego kina znalazły takie rzesze oddanych fanów. Dlatego jestem przekonany, że kościół Davida Cronenberga istniał będzie dalej i nic mu nie grozi. Choć może właśnie delikatnie zatrząsł się w posadach.
5/10
"Zbrodnie przyszłości" ("Crimes of the Future"), reż. David Cronenberg, Kanada, Francja, Wielka Brytania 2022, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 22 lipca 2022 roku.
Zobacz też:
"Top Gun: Maverick": Szaleństwa pana Toma [recenzja]
"IO": Z kamerą wśród zwierząt [recenzja]
"Infinite Storm": Rozmyta legumina [recenzja]
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.