Biorąc na warsztat niefilmową powieść Williama S. Burroughsa, czołowego obok Jacka Kerouaca i Allena Ginsberga przedstawiciela awangardowego ruchu Beat Generation, włoski reżyser Luca Guadagnino mógł spodziewać się różnych reakcji. Ale fakt, że "Queer" zostanie wybuczany po weneckim pokazie prasowym, gdzie produkcja miała swoją światową premierę, pewnie nawet nie przeszedł mu przez głowę. Czy słusznie?
- "Queer" to dramat historyczny wyreżyserowany przez Lucę Guadagnino na podstawie scenariusza Justina Kuritzkesa. Fabuła filmu oparta jest na powieści Williama S. Burroughsa z 1985 roku. Akcja filmu rozgrywa się w latach 50. XX wieku w Meksyku, a jego bohaterem jest wyrzutek, który rozwija obsesję na punkcie młodego mężczyzny.
- W główną rolę wcielił się Daniel Craig. Na ekranie partneruje mu Drew Starkey.
To musiało być bolesne, zwłaszcza że Guadagnino pokazywał film de facto na swoim terenie. Nie pomogła renoma zdobyta za sprawą, chociażby "Tamtych dni, tamtych nocy" (2017) czy niedawnego "Challengers" (2024). Nie pomógł także brytyjski aktor Daniel Craig, w jednej z najciekawszych ról w swojej karierze. Przedstawiciele prasy okazali się dla Włocha bezlitośni, przenosząc na język kina znane sportowe powiedzenie: "Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz". I choć sam nie zaliczam się do entuzjastów filmu "Queer" uważam, że taka reakcja była jednak odrobinę zbyt surowa.
"Queer", mając na uwadze pierwowzór literacki, jest dość chaotyczny i impresyjny, przez co trudno skupić uwagę na obrazowanej historii. Włoskiemu reżyserowi najwyraźniej bardziej zależało na oddaniu pewnego nastroju oraz wywołaniu określonych emocji, aniżeli żeby zabawiać nas specjalnie rozbudowaną fabułą. I pewnie nawet po części mu się udaje, bo stylistą Włoch jest naprawdę znakomitym. Problem w tym, że roztrząsanie swojej tożsamości i permanentne poszukiwanie wrażeń przez głównego bohatera. w spieczonym słońcem Mexico City relatywnie szybko zaczyna nas nużyć. Zastanawianie się, kto i w jakim stopniu jest queer, nie jest chyba aż tak ciekawe, by rozmyślać nad tym ponad dwie godziny. Nawet jeżeli robi to Daniel Craig, który w tej roli jest zjawiskowy. Chwilami nieporadny, momentami zakłopotany, ale przez cały czas pełen pożądania i głodny kolejnych używek. Imponujący jest sposób, w jaki Brytyjczyk pogrywa ze swoim wizerunkiem, męskością i perfekcją kojarzoną z rolą agenta 007. I jestem w stanie uwierzyć, że dla nieco zmęczonego kreacją Jamesa Bonda Craiga, rola u Guadagnino była prawdziwie odświeżająca.
Wciela się on w postać podstarzałego nieco playboya Williama Lee, który smutki codziennej egzystencji topi w używkach i przelotnych relacjach z coraz młodszymi mężczyznami. I pewnie robiłby tak dalej, gdyby na jego drodze nie stanął niejaki Eugene Allerton (Drew Starkey). W młodym, przystojnym studencie Lee widzi być może swoją ostatnią szansę, by zaznać głębszego uczucia i zrobi niemalże wszystko, by nie wypuścić jej z rąk. Łącznie z wycieczką w sam środek dżungli, by poddać się osławionej ceremonii ayahuaski. Relacja dwóch mężczyzn jest zupełnie nierównoważna, gdyż młodszy z nich świadomy jest swoich przewag, trzymając Williama w szachu. A ten odreagowuje to pogrążając się w uzależnieniu. "Queer” ma w sobie coś transowego, pociągającego, ale wydaje się, że na dłuższą metę Guadagnino się w tym gubi. Ponoć jego film rodził się w bólach i moim zdaniem, dłuższymi momentami to niestety widać.
Podobają mi się tu poszczególne elementy filmowego dzieła. Obok wspomnianego Craiga, to chociażby ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiadali Trent Reznor i Atticus Ross. Ujął mnie pomysł rozpoczęcia tej historii od coveru nieśmiertelnej piosenki Nirvany "All Apologies" (pojawia się także "Come As You Are"). Smaczków rzecz jasna jest więcej, ale jako całość, kolejny po "Challengers" film zrealizowany do spółki ze scenarzystą Jasonem Kuritzkesem, postrzegam niestety w kategoriach rozczarowania.
6/10
"Queer", reż. Luca Guadagnino. Data światowej premiery: 3 września 2024 r.
Czytaj więcej: Wielki reżyser podsumowuje bogatą karierę. Na własnych zasadach