Antonio Banderas o pierwszej nominacji do Oscara
Antonio Banderas, gwiazdor takich produkcji, jak "Desperado" czy "Maska Zorro", po raz pierwszy w swojej karierze otrzymał nominację do Oscara. To prestiżowe wyróżnienie hiszpański aktor postrzega jako zwieńczenie wieloletniej współpracy z reżyserem Pedro Almodovarem. "To niemal sen" - przyznaje.
Antonio Banderas to bez wątpienia jeden z najbardziej rozpoznawalnych hiszpańskich aktorów w Hollywood. Charakterystyczna południowa uroda zapewniła mu status męskiego symbolu seksu lat 90., a on sam z reguły obsadzany był w rolach macho i amantów. Choć największą popularność i międzynarodową sławę przyniósł mu występ w "Desperado" Roberta Rodrigueza w 1995 roku, zwrotem w jego karierze było wcześniejsze podjęcie współpracy ze słynnym hiszpańskim reżyserem Pedro Almodovarem.
Współpraca ta okazała się nad wyraz owocna - panowie nakręcili razem osiem filmów, w tym "Kobiety na skraju załamania nerwowego", "Zwiąż mnie", "Skóra, w której żyję" oraz "Ból i blask". Ten ostatni obraz został doceniony przez widzów i krytyków na całym świecie, otrzymując jak dotąd 35 nominacji i 15 nagród, w tym Złotą Palmę dla najlepszego aktora, której laureatem został Banderas. Film otrzymał również nominację do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy.
"Ból i blask" przyniósł nominację do Nagrody Akademii Filmowej także samemu Banderasowi, który już 9 lutego powalczy o statuetkę dla najlepszego aktora pierwszoplanowego. Dla hiszpańskiego gwiazdora to wyróżnienie szczególne - jest to pierwsza nominacja do Oscara w całej jego, liczącej cztery dekady, karierze.
"Nominacja sama w sobie jest cudowna, ale też związane z nią okoliczności są piękne. Otrzymuję ją wraz z moim serdecznym filmowym przyjacielem. To swoiste podsumowanie naszej czterdziestoletniej przyjaźni i współpracy. Zamykamy ten krąg tak wieloma wyróżnieniami i nagrodami. To niemal sen" - wyznaje Banderas w rozmowie z "Hollywood Reporter". Gwiazdor zaznacza przy tym, że nominacja do Oscara dla filmu "Ból i blask" jest dla niego szczególnie ważna, postrzega ją bowiem jako "wyraz uznania" dla całej hiszpańskiej społeczności.
"Wiele lat temu przybywało tu mnóstwo ludzi z krajów znajdujących się w trudnej sytuacji politycznej, ekonomicznej, społecznej. Przybyli tutaj, bardzo ciężko pracowali, ich dzieci studiowały na uniwersytetach. Są one dziś architektami, lekarzami, prawnikami, politykami, reżyserami lub aktorami. Hollywood musiało to przemyśleć. Pracuję tutaj od prawie 23 lat i nigdy nie byłem nominowany za występ w anglojęzycznym filmie, dopiero teraz, za rolę w hiszpańskiej produkcji. Jest to dla mnie niezwykle ważne, ponieważ to swego rodzaju wyraz uznania dla mojej społeczności" - wyjaśnia Banderas.
I dodaje, że ku jego uciesze, Oscary stają się coraz bardziej "międzynarodowe". "Może się zdarzyć, że wkrótce Oscary nie będą już nagrodą amerykańską. Ale, aby tak się stało, trzeba zaakceptować i docenić filmowców z całego świata, którzy są częścią tej struktury" - konkluduje aktor. O tym, czy Banderas otrzyma pierwszą w karierze statuetkę, a "Ból i blask" zwycięży w wyścigu po Oscara (pokonując tym samym m.in. "Boże Ciało" Jana Komasy, za które polscy widzowie trzymają kciuki), przekonamy się już w nocy z 9 na 10 lutego. Wtedy bowiem w Dolby Theatre w Hollywood rozpocznie się długo wyczekiwana ceremonia wręczenia Nagród Akademii Filmowej.