"Milczenie" [recenzja]: Papierowa ułuda
Podobno to jest jeden z tych projektów, o którym Martin Scorsese marzył od lat. Wciąż nie było jednak wystarczającej ilości pieniędzy, żeby go zrealizować. Obsada była przygotowywana kilkukrotnie. Zawsze wielkie nazwiska - zawsze wielkie nadzieje. W końcu "Milczenie" ukończono.
W międzyczasie budżet wymagał cięć w gażach twórców, plan realizowano na Tajwanie, zamiast w Japonii i ktoś tragicznie zginął na planie, ale to jest już zupełnie inna historia. Scorsese dopiął swego - skończył film, w który prawdopodobnie miał być wyrazem religijnego spełnienia reżysera.
Scenariusz "Milczenia" autorstwa Scorsese i Jaya Cocksa (współscenarzysta przy "Gangach Nowego Jorku" i "Wieku niewinności") oparto na książce Shusaku Endo pod tym samym tytułem z 1966 roku. Dodatkowym "wsparciem" dla twórców była pierwsza adaptacja z roku 1971 w reżyserii Masahiro Shinody. Punktem wyjścia, o czym zwykło się zapominać w przypadku tej historii, jest historyczny edykt ekspulsji katolików z Japonii z 1614 roku. Od tego momentu XVII-wieczna Japonia ma być wolna od tej religii i jej wyznawców. Każdy, kto nie podporządkuje się tym zasadom, zostanie stracony.
Film Scorsese rozpoczyna się od rozmowy dwójki młodych jezuitów z ich przełożonym. Ojcowie Garrpe (Adam Driver) i Rodrigues (Andrew Garfield) proszą o pozwolenie wyjazdu do Japonii w poszukiwaniu ich duchowego mentora - ojca Ferreiry (Liam Neeson). Przyjmują tę misję z pokorą. Wiedzą, jakie czeka ich niebezpieczeństwo. Pragną odnaleźć tego, który nauczył ich ufać Bogu. Nie są w stanie uwierzyć, że mógł zwątpić. Ich wyprawa stanie się pasmem prób, które łatwo można skojarzyć z biblijną historią męczeństwa Hioba. Jednocześnie ich trwanie na "obcej ziemi" stanie się okazją do zmierzenia się z tajemnicą męki Jezusa Chrystusa.
Najnowszy film Scorsese to projekt monumentalny, w którym na pierwszy rzut oka przytłaczają niewiarygodne zdjęcia autorstwa Rodrigo Prieto. Każdy kadr, każda lokacja jest wyjątkowa i specyficzna. Sceny męczeństwa japońskich katolików na samym początku filmu po prostu przytłaczają. W tej prawie trzygodzinnej epopei obraz cierpienia staje się wręcz obsesyjny. Niestety sama historia podróży bardzo szybko zmienia się w rozważania na temat kontaktu z "Nim". Doprowadzone są one w finale do granic absurdu w postaci pytania, kiedy wreszcie przemówi... Ta część misterium autorstwa Scorsese staje się wręcz nie do zniesienia. Co gorsza, przysłania jeden z ciekawszych tematów tego, w jaki sposób kapłani traktowali i postrzegali swoich wiernych. Czym było "głoszenie ewangelii"? Na czym polegała pycha Europejczyka przekonanego o swojej wyższości?
Podobnie wygląda sprawa kreacji aktorskich. Naprawdę trudno pozbyć się wrażenia, że Liam Neeson wciąż gra epizod w sadze z odległej galaktyki. Driver i Garfield to postacie miałkie i przewidywalne; kontrast pomiędzy nimi to papierowa ułuda. Najciekawsze wydają się być postacie Japończyków. Od genialnego Inoue (Issei Ogata - "Tony Takitani") aż do Mokichiego (sam Shinya Tsukamoto). Jeden i drugi reprezentuje soczystą wizję tego, w jaki sposób jednostka funkcjonuje wewnątrz tak skomplikowanego i tradycyjnego społeczeństwa i jak się przeciwko niemu buntuje. Historia portugalskich mnichów w kontrze do zasad panujących w ich rzeczywistości jawi się niczym mało istotna opowiastka edukacyjna. Warto szanować tych, do których przychodzi się z dobrą nowiną.
5/10
"Milczenie" [Silence], reż. Martin Scorsese, USA, Meksyk, Japonia 2016, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa: 17 lutego 2017