Ballada o Złym Blake'u
"Szalone serce" ("Crazy Heart"), reż. Scott Cooper, USA 2009, dystrybutor Imperial - Cinepix, premiera kinowa 9 kwietnia 2010 roku.
Muzyka country obudowana jest swoją subkulturą: ubiór, sposób zachowania, styl bycia. Reżyserski debiut Scotta Coopera "Szalone serce", nakręcony w ciągu 24 dni za 7 mln dolarów, to tylko jej próbka, ale oddaje atmosferę. To ballada o Bad Blake'u, którą mistrzowsko zagrał Jeff Bridges. W gruncie rzeczy to jego film i trudno się dziwić kolejnym nagrodom, w tym Złotemu Globowi. Miejmy nadzieję, za parę dni otrzyma również statuetkę Oscara.
Cooper chciał ponoć nakręcić biografię legendy country Merle Haggarda (w pewnej mierze na fali popularności "Spaceru po linie"), jednak na przeszkodzie stanęła ilość byłych żon muzyka, które mogłyby żądać paw autorskich dla siebie. Sięgnął zatem po książkę "Crazy Heart" Thomasa Cobba i scenariusz właściwie napisał dla Jeffa Bridgesa. To jeden z najbardziej interesujących, ale chyba i najbardziej niedocenianych aktorów Hollywood (pięciokrotnie nominowany do Oscara). W roli starzejącej się gwiazdy country, zmagającej się z alkoholizmem, samotnością, ale i świadomością, że stary świat country umiera wypierany przez młode wilczki, jak Tommy Sweet (taki sam jak zawsze Colin Farrell), właściwie wypełnia swoją osobą ekran. Jego Blake jest wzruszający, gdy poszukuje miłości i próbuje odnowić kontakty z synem, odpychający swoim stylem bycia, alkoholizmem, jednocześnie wzbudzając współczucie swoją chorobą i bezsilnością w walce z samym z sobą. Jest w nim cała artystyczna, destrukcyjna siła wyniszczająca zarówno Merle Haggarda, jak i Johnny'ego Casha.
Prócz Blake'a jest jednak i drugi bohater - sama muzyka. Jak przyznał Bridges, źródła muzyki do "Szalonego serca" sięgają "Wrót niebios" (1980) Michaela Cimino. Wtedy spotkał się po raz pierwszy z Krisem Kristoffersonem, aktorem, piosenkarzem country, który nagrał kilka piosenek z Johnny Cashem. Dla Bridgesa "Szalone serce" to hołd oddany Kristoffersonowi, który przez lata zmagał się z alkoholizmem. Ścieżka dźwiękowa do filmu Coopera to dzieło gitarzysty Kristoffersona i jego pozostałych współpracowników: T-Bone Burnetta i Stephena Brutona. Sam film, jak i soundtrack dedykowany jest Brutonowi, który zmarł w maju zeszłego roku tuż po ukończeniu produkcji. Bridges przyznaje, że to Bruton pomógł mu stworzyć postać Blake'a, wycieniować ją, stworzyć jej gestykulacją i zwyczaje (jak sikanie do butelki, by zaoszczędzić na czasie w trakcie jazdy samochodem). Nie jest to jednak życie Brutona, nie jest to i sam Bruton. Jest na pewno dobrze napisana muzyka, która trafi nie tylko do miłośników gatunku.
Film Coopera, fana muzyki country, to ballada. Udało mu się uciec (choć nie zawsze) od szablonu "filmowa biografia muzyka u schyłku kariery". Poprzez postać Blake'a, jego zmagania z alkoholizmem, niechęć do nowego stylu uprawiania muzyki country nastawionej na masowego odbiorcę, a także poprzez jego miłosną relację z dużo młodszą Jean (mdła jak zwykle Maggie Gyllenhaal) rysuje portret człowieka, a nie gwiazdy. Wystrzega się nadmiernego sentymentalizmu. Dzięki Bridgesowi w Blake'u widzimy już nie muzyka country, ale zniszczonego i samotnego (na własne życzenie) mężczyznę.
Gdy w czasie wywiadu Jean pyta Blake'a o źródło inspiracji jego kolejnych piosenek, ten odpowiada: "niestety z życia". Cooper zamiast biografii oferuje coś innego. Pokazuje owe źródło inspiracji: życie muzyków country. Zawsze w trasie, z przelotnymi znajomościami, samotnością, w towarzystwie samochodu, gitary, butelki whiskey i... krajobrazu. Przytłaczająca wręcz przestrzeń amerykańskiego południa, ciągnące się przez pustkowie drogi - takie obrazy inspirują, a Cooper ową inspirację bardzo dobrze wygrywa.
7/10