Zagrała w najmocniejszym polskim filmie roku? Seans na długo wbije was w fotel
"Zawsze do budowania postaci ja sama dla siebie jestem jakimś punktem odniesienia" - zdradziła nam w wywiadzie Nel Kaczmarek, która na zakończonym w niedzielę festiwalu Mastercard OFF Camera była nominowana w kategorii "najlepsza aktorka" za role w filmach "Utrata równowagi" i "Lany poniedziałek". W wywiadzie z Aleksandrą Czurczak z Interii artystka opowiedziała również o tym, jak przygotowuje się do kolejnych ról, a także o przesądach i mocy sprawczej aktorów przy tworzeniu dzisiejszego kina.
Nel Kaczmarek wystąpiła w dwóch filmach, które brały udział w 18. edycji Mastercard OFF Camera. Podczas festiwalu mieliśmy okazję porozmawiać o "Lanym poniedziałku" i "Utracie równowagi". W tym pierwszym obrazie w reżyserii Justyny Mytnik Kaczmarek wcieliła się w Martę, starszą siostrę piętnastoletniej Klary (Julia Polaczek). Dziewczyny mieszkają razem z matką (Jowita Budnik) w małym miasteczku na południu Polski. Podczas obchodów lanego poniedziałku Klara została skrzywdzona przez jednego z chłopców. Marta doradza jej, by nie mówiła o tym nikomu i postarała się sama przepracować to, co się wydarzyło. To pełna symboliki opowieść o niełatwym wkraczaniu w dorosłość, siostrzeństwie i solidarności w cieniu traumy.
Z kolei w "Utracie równowagi" Korka Bojanowskiego Nel Kaczmarek zagrała Maję, studentkę ostatniego roku aktorstwa, przygotowującą się do spektaklu dyplomowego. Dziewczyna jest zniechęcona kolejnymi odmowami po castingach i nie zamierza podążać tą ścieżką kariery. Jednak, kiedy niespodziewanie opiekę nad dyplomem jej roku przejmuje nowy wykładowca - ceniony reżyser (Tomasz Schuchardt), Maja zaczyna kwestionować swoją rezygnację z aktorstwa. Nowy nauczyciel, zdaje się, że widzi coś w Mai. Chociaż początkowo wydaje się on otwarty i wspierający, jego metody okazują się przekraczać granice.
Aleksandra Czurczak, Interia: Mastercard OFF Camera to festiwal kina niezależnego i na początek chciałam cię zapytać, czym dla ciebie jest kino niezależne?
Nel Kaczmarek: - Jest możliwością dotarcia do widza, kontaktu z nim i myślę, że jest taką bezpośrednią, nienachalną wolnością twórczą.
"Utrata równowagi" to film, który opowiada o studentach ze szkoły teatralnej. Ty studiujesz tutaj w Krakowie, a w filmie wcielasz się w rolę właśnie jednej ze studentek - Mai. Chciałam cię zapytać, czy dużo z siebie dałaś tej bohaterce jako studentka aktorstwa?
- Z siebie bardzo dużo dałam. Jeśli jednak chodzi o wykorzystanie mojego życia, to troszkę mniej. Myślę, że Maja jest taką sumą wypadkowych wszystkich doświadczeń, o których rozmawiałam z moimi znajomymi i przyjaciółmi, które obserwowałam na korytarzu w szkole. I tak też się w ogóle znalazłam w tym projekcie, że po prostu Korek (reżyser - przyp. red.) wysłał mi treatment i tak zaczęliśmy rozmawiać o "Utracie równowagi". Później były kolejne wersje scenariusza. A ja starałam się nieoceniająco obserwować różne mechanizmy działające w szkole, te dobre i te złe, bo to nie jest tak, że są tylko te złe. Myślę, że to jest bardzo ważne.
- Zawsze do budowania postaci ja sama dla siebie jestem jakimś punktem odniesienia, ale bardzo dużo daje mi obserwowanie ludzi, obserwowanie świata, czytanie książek, szukanie w mechanizmach psychologicznych, to są jakieś takie rzeczy, które myślę, że dają najwięcej, więcej niż ja daję tym postaciom. Ale na przykład ten tekst: "szkoda, że w ciebie uwierzyłem, to jest moja wina" (cytat z filmu - przyp. red.), to ja to usłyszałam i usłyszałam to niedługo przed zdjęciami. No i jak to usłyszałam, to nie mogłam się doczekać, żeby zadzwonić do reżysera i powiedzieć mu: "słuchaj, ten tekst po prostu musi się znaleźć w filmie". Więc są rzeczy z życia wzięte, ale jest też bardzo dużo obserwacji i próby uplastycznienia, ożywienia Mai, kogoś innego niż ja.
Twoja bohaterka kończy studia, przygotowuje się do spektaklu dyplomowego i stoi na rozdrożu, czy zostać przy aktorstwie, czy wybrać coś "bezpieczniejszego". Chociaż twoja droga życiowo-zawodowa była troszeczkę inna niż Mai, bo ty zaczęłaś swoją przygodę z aktorstwem przed szkołą teatralną i zadebiutowałaś przed kamerą jeszcze przed studiami, to czy w trakcie nauki miałaś takie myśli, że może ten zawód nie jest dla ciebie, że to może nie jest twoja droga?
- Tak. Często mam takie myśli. Wiadomo, raz się wstanie lewą, raz prawą nogą. A raz się sturlasz z kanapy. To są właśnie takie dni, gdzie po prostu myślisz, żeby wywrócić swoje życie do góry nogami. Ja przez ostatni rok nie pracowałam w zawodzie. W trakcie zdjęć do "Utraty równowagi” założyłam firmę cateringową z moim partnerem, także ja też widzę siebie w różnych miejscach, ale w ogóle nie będę ukrywać i zaprzeczać, że odnajduję się w aktorstwie, czuję, że to jest moja pasja i wykonuję ten zawód, bo wiem, że to ma sens. Ale to jest tylko moja perspektywa.
Twoja bohaterka wypowiada takie słowa, że nie chce podjąć drogi aktorskiej, bo "nie chce być całe życie zależna od czyjejś decyzji". I moje pytanie jest takie, czy aktorzy mają jakąś moc sprawczą, czy faktycznie cała ich droga zawodowa jest zależna od czyjejś decyzji?
- To dobre pytanie. Myślę, że to bardzo zależy od tego, z kim pracujesz i dla kogo pracujesz, po prostu nazywając rzeczy po imieniu. Są projekty takie, w których po prostu wykonujesz zadanie, co też jest okej - jesteś w nich dosłownie wyreżyserowana od A do Z i właśnie w stu procentach zależna. A są projekty, takie jak "Utrata równowagi", gdzie miałam naprawdę bardzo dużą wolność, od produkcji też dostałam bardzo dużą wolność, mogłam jeździć na dokumentacje, byłam na prawie wszystkich spotkaniach produkcyjnych, wiesz, to było dla mnie takie niesamowite.
- Czułam, że nie jestem tylko aktorką, albo że właśnie jestem aż aktorką. I to było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. To był mój debiut w roli pierwszoplanowej i to było dla mnie naprawdę istotne, żeby przeprowadzić ten proces, te przejścia Majki od A do Z, pokazać, jak ona się zmienia, jak różne rzeczy na nią wpływają, ale też żeby życiowo ogarnąć to wszystko, więc starałam się przygotować jak najlepiej. Wiadomo, że nie jesteś się w stanie nigdy przygotować na wszystko, ale jednak te takie bufory bezpieczeństwa ja odnajdywałam w pracy i czy to były etapy jeszcze pracy nad scenariuszem, czy później przygotowywań do filmu, to czułam, że nie jestem tylko aktorką, czułam się kimś więcej. Szukam słowa dobrego na to, bo to nie chodzi o tylko i aż, ale czułam, że robię więcej.
Miałaś tę moc sprawczą.
- Właśnie, tak, czułam, że ją mam. Miałam przez jakiś czas. I to było dla mnie naprawdę bardzo ważne, żeby się czuć bezpiecznie. Na przykład nawet to, że zaczęłam sobie pracę w barze, wiesz, żeby umieć to robić dobrze. Przygotowania kostiumowe, rysowanie, zrobiłam torbę dla Majki... To było tak dużo różnych elementów, na które mi po prostu otworzono furtkę, powiedziałam: "Dobra Nela, jak chcesz, to rób to, to działa, odnajdź się w tym". I to było super. Nie czułam się tam przedmiotowo na pewno.
A jaka w takim razie jest twoja wymarzona rola albo projekt, który chciałabyś zrealizować?
- Wymarzony? To na pewno taki, na który jeszcze nie wpadłam. No nie wiem... Nie mam tak, że chciałabym zagrać w "Otellu" na przykład. Wiesz, o co chodzi. To nie jest tak, że mam jakąś figurę, do której dążę. Ale na pewno będę wiedziała, że była wymarzona, jak już będzie po. To wtedy będę wiedziała, że to było to.
To w takim razie, czy wierzysz w przeznaczenie, w fatum, czy raczej jesteś zwolenniczką teorii, że jesteś kowalem własnego losu?
- Myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny i że ten świat jest zbudowany jak efekt motyla i po prostu każda nasza decyzja jest czymś podyktowana i dyktuje kolejne kroki. No i to jest bardzo proste. Nie ubierzesz się, będzie ci zimno. I tak jest ze wszystkim po prostu.
To pytanie nie jest przypadkowe, bo oczywiście nawiązuje do Szekspira i do Makbeta, czyli spektaklu dyplomowego w "Utracie równowagi".
- Niektórzy tę przyczynowo-skutkowość nazywają właśnie przeznaczeniem, bo mamy jedną drogę, nie powtórzymy jej, ale nie myślę, że ktoś ciągnie za nasze sznureczki.
Chciałam nawiązać trochę do twojego drugiego filmu, który zatytułowany jest "Lany poniedziałek”. Tam jest dużo elementów starosłowiańskich, obrzędów, wierzeń, przesądów i jestem ciekawa, jakie elementy zaczerpnęłaś dla siebie z tego filmu? Z tego ezoterycznego świata.
- Bardzo dużo. Ja się zakochałam przede wszystkim w Dolnym Śląsku, w ogóle eksplorowałam te miejsca na nowo zupełnie. No i po tym filmie jeszcze bardziej zaczęłam się interesować zielarstwem, tak że naprawdę zaczęłam w tym siebie jakoś odkrywać. Wcześniej też interesowała mnie medycyna chińska, ale myślę, że jakoś po tym filmie jeszcze bardziej do tego wróciłam, z takim mocnym uderzeniem. Kilka razy przeczytałam "Biegnącą z wilkami" w trakcie zdjęć i to było dla mnie jakieś takie odkrycie siebie na nowo jako kobiety. W ogóle dla mnie "Lany poniedziałek" to jest taki kobiecy krzyk o wolność i to było dla mnie takie bardzo mocne i ezoteryczne.
- Odkryłam ten taki zielarski świat, bardzo dużo kisiłam i nawet to sprzedawałam, bo miałam już tego za dużo i rozdawałam przyjaciołom. Więc to były dla mnie takie rzeczy, które wyciągnęłam. Ale na pierwszym miejscu myślę, że gdzieś ta siła kobiecości i właśnie ta ezoteryczna siła kobiecości, czyli coś, co jest nienazwane, jakaś taka intuicja, intensywność tego bycia tu i teraz, jako ja.
Wspomniałaś o Dolnym Śląsku. Akcja dzieje się w małym miasteczku i twoja postać Marta jest na pozór silną, taką twardo stąpającą po ziemi młodą kobietą, a jednocześnie nosi w sobie ogromną krzywdę, ma w sobie pewną traumę. I jestem ciekawa, jak się buduje taką wielowarstwową postać, jednocześnie, żeby nie zdradzić widzom od początku, że coś tam w środku, w tej bohaterce jest nie tak, a jednocześnie, żeby na koniec filmu odbiorca uwierzył w to, co jej się stało.
- Bardzo dziękuję, że to zauważyłaś. Odpowiem dosyć prosto. To jest tak jak z ludźmi, nigdy nie wiesz, z kim siedzisz przy stole czy w autobusie. Nie wiesz, z czym mierzy się dany człowiek. I to, że on zachowuje się tak, czy inaczej, można jakoś próbować rozłożyć na czynniki pierwsze i powiedzieć: "no, bo jemu się wydarzyło to czy tamto" albo "a jemu się nic nie wydarzyło, on jest tak pewny siebie". Bardzo zależało mi na tym, żeby tak "połamać" tę postać, żeby widzowi na końcu projekcji troszeczkę zrobiło się głupio. Ja ją rozumiem, czemu ona tak postępuje, ale nie ze wszystkim się zgadzam. I czuję to też w trakcie rozmów z widzami po filmie, że kończy się projekcja i ludzie się rozglądają, a jest takie: "okej, ile z nas jest na sali, które boją się coś powiedzieć, czują się winne". I o to tu chodzi.
- A jak się to buduje? Nie wiem. Po prostu nie jestem w stanie dać takiego przepisu wypunktowanego, ale przede wszystkim kręciliśmy bardzo niechronologicznie, więc miałam taki notesik, można powiedzieć, że z zaplanowanymi intencjami, co w jakiej scenie jest najważniejsze. I tak jak mówiłam, to merytoryczne przygotowanie, czyli po prostu czytanie, terapia to była mega ważna sprawa dla mnie. Obserwacja, jakaś taka próba, nauczenia się współczucia, na pewno współczucia do tej bohaterki. Zresztą dalej się tego uczę i myślę, że to miało duży wpływ na całość.
Obie twoje bohaterki doznały jakiejś krzywdy: i Maja w "Utracie równowagi", i Marta w "Lanym poniedziałku". Która z tych postaci była trudniejsza do zobrazowania na ekranie? Które intencje było ciężej zagrać?
- Ja nie mam tak, że coś jest trudniejsze, coś jest łatwiejsze. To jest inne. To jest naprawdę po prostu inne. I na to się składa bardzo wiele rzeczy. Na przykład budżet. Już samo to może mieć wpływ na film, czyli w jakich w ogóle warunkach gramy, z kim gramy, jak gramy, o czym gramy... Oba tematy są niezwykle trudne i niezwykle powszechne, co jest bardzo przykre. I myślę, że oba są mi równie bliskie. Nawet nie myślę, tylko wiem. Więc bardzo ciężko jest mi porównać te dwie role, zwłaszcza że zawieram się w nich ja - prywatna, więc te metody i techniki były różne, ale to był podobny poziom. Każda rola ma swoje wyzwania. Każda praca jest jakąś trudnością.
Próbowałam doszukać się jakichś podobieństw między twoimi bohaterkami i między filmami. I jestem ciekawa, czy ty masz jakieś przesądy, w które wierzysz? Tak jak na przykład Maja przydeptywała scenariusz, kiedy spadł na ziemię.
- Mam. I łapię się na tym, że są głupie, ale to robię. Tata mnie nauczył, żeby nigdy nie stawiać torebki na ziemi. Nie wiem dlaczego. On ma jakąś teorię na to. Zawsze ją podnoszę, gdzieś odstawiam. Mam tak, że zawsze jak widzę grosz na ulicy, to go podnoszę i mam taką portmonetkę tylko z pieniędzmi znalezionymi na ulicy. Czasami szukam drugiej sroki, ale nie zawsze. A czarny kot przez ulicę, to uważam, że to na szczęście. Czasem się zastanawiam, czy robię dobrze, jak się witam z kimś przez próg. To jest głupota, ale tak mam. Całe życie mi to towarzyszy. I nie wiem dlaczego, ale ja zawsze wstaję prawą nogą. W sensie, jak wstaję, to mogę być najbardziej nieprzytomna na świecie, ale robię tak, żeby wycelować najpierw prawą stopą na ziemi. Nie wiem, czy to się przekłada na życie, raczej wątpię.
Jeszcze tak szukając tych podobieństw zauważyłam, że obydwie twoje bohaterki, są determinowane przez grupę, w której się znajdują. Marta z "Lanego poniedziałku" ma grupę koleżanek i ich żarty, ich sposób bycia, spędzania wolnego czasu determinuje jej zachowanie. I tak samo Maja w "Utracie równowagi". Ona też próbuje się podporządkować do grupy studentów. Ma wyrzuty sumienia, że to ona zagra Lady Makbet i przeprasza za to swoją koleżankę. I jestem ciekawa, czy w środowisku aktorskim jest faktycznie trochę tak, że grupa ma wpływ na jednostkę.
- No ja myślę, że jak nie jest się bardzo blisko siebie, czy jak nie ma się do siebie takiego odpowiedniego poziomu zaufania, to zawsze grupa będzie miała duży wpływ. I różnica między tymi dwoma bohaterkami jest taka, że jednak Marta szła za grupą, żeby troszkę siebie ukryć, a Maja jest w grupie, myślę, że cała. Ona nie próbuje nikomu zaimponować, nie robi niczego na siłę. No ale chyba tak jest po prostu, że jednak ta grupa na ciebie oddziałuje. Jak macie toksyczną grupę w pracy, w jakimś biurze, to też to zacznie na ciebie wpływać. I idziesz za tym, co robi grupa i to ma jakąś niesamowitą siłę.
- W "Lanym poniedziałku" ta grupa wręcz zagłusza Martę, zabiera jej ją samą, a jednak w "Utracie równowagi" wydaje mi się, grupa jest takim pretekstem do większego szukania siebie, do próby odnalezienia siebie właśnie już w dorosłości. I to jest ta różnica. Ale tak - grupy mają wpływ i jakoś tak myślę, że raczej ludzie lubią się czuć dobrze w grupie i czasami gdzieś tam się naginają, żeby ta grupa ich akceptowała. Myślę, że trzeba po prostu jakoś szukać siebie i starać się być blisko siebie, żeby jednak grupa nie determinowała po prostu twojego bytu, tego, kim ty sam jesteś i na pewno nie wpływała negatywnie na samoocenę, a na tym etapie wchodzenia w dorosłość to jest trudne.
Tak i ja to tak odebrałam, że w obu tych przypadkach, w obu filmach tak naprawdę te grupy w pewnym sensie mają takie bierne podejście trochę do tej przemocy, która się dzieje. I to powoduje, że obydwie bohaterki trochę się wycofują, aczkolwiek różnica między nimi jest taka, że Maja pokazuje troszeczkę więcej siły.
- Tak, ale to jest bardzo mądre, co powiedziałaś, bo grupa jednak daje anonimowość, bo się wydarza coś w większym gronie. Jak już coś zostanie nazwane, to zostanie nazwane przed większym forum. To jest kluczowe, bo albo grupa ten problem ugasi, wytłumi, albo go unaoczni tak, że po prostu będzie komuś wstyd na przykład, z czym mierzy się moja Marta.
Rozmawiała: Aleksandra Czurczak