Reklama

Jesse Eisenberg dla Interii: Woody Allen zagroził, że mnie pozwie!

29 kwietnia w krakowskim Kinie Kijów został pokazany debiut reżyserski Jesse Eisenberga - film "When You Finish Saving The World". O produkcji, pisaniu scenariuszy, pracy reżysera oraz o tym jaki wpływ mieli na twórcę David Fincher i Noah Baumbach aktor opowiedział Jakubowi Izdebskiemu.

Jakub Izdebski, Interia: Przyjechałeś do Krakowa ze swoim filmem "When You Finish Saving the World", do którego napisałeś także scenariusz. Piszesz od początku swojej kariery aktorskiej.

Jesse Eisenberg: Tak, gdy byłem młodszy... Gdy starałem się rozpocząć karierę aktorską, ale nie dostawałem żadnych ról... Brałem udział w przesłuchaniach do okropnych reklam... I nie dostawałem roli. Nieważne. I wtedy łapie cię gniew i desperacja. Zacząłem więc pisać scenariusze filmowe. Pierwszy, który napisałem w wieku 16 lat, był o Woodym Allenie. Potem zagroził, że mnie pozwie.

Reklama

Słucham?

Tak. Więc nic z tego nie wyszło. Potem napisałem kilka innych scenariuszy, niektóre zostały nabyte przez wytwórnie, ale żaden nie został nigdy zrealizowany. Byłem rozczarowany i zacząłem pisać sztuki teatralne. Akcja "The Revisionist", mojej pierwszej sztuki, rozgrywała się w Szczecinie. Opowiadała o mojej kuzynce, która tam mieszkała. Wcieliła się w nią Vanessa Redgrave. Graliśmy ją w Nowym Jorku, a później na całym świecie. I tak pisałem do teatru. Ten film wychodzi od zapisu dźwiękowego monodramu, który chciałem wystawić. Gdy rozwijałem fabułę, zdałem sobie sprawę, że jeden z wątków sprawdziłby się w filmie. Opowiadał o matce i synu, którzy mają skrajnie różne życia, inne zestawy wartości i pojęcie etyki. Pomyślałem, że to byłby dobry... Stosunkowo łatwy film do wyreżyserowania.

Muszę dopytać. Wysłałeś scenariusz do Woody’ego Allena, a on zagroził, że cię pozwie? Wystąpiłeś w dwóch jego filmach, "Zakochanych w Rzymie" i "Śmietance towarzyskiej", więc chyba nie ma między wami złej krwi.

Nie, wydaje mi się, że o tym nie wiedział. Wyglądało to tak: ktoś wysłał mój scenariusz do jego wytworni, a potem dostałem listy od jego prawnika - nazywa się Irwin Tenenbaum. Znam go. Gdy zostaliśmy sobie przedstawieni, powiedziałem mu: "Wiesz, przesłałeś mi list, gdy byłem dzieckiem, bym zaniechał i zaprzestał" - to prawniczy termin oznaczający, że cokolwiek robisz, masz z tym skończyć. Nie zdawał sobie z tego sprawy. Pewnie wysyłają mnóstwo podobnych, przecież wiele osób starało się wykorzystać imię i podobieństwo Allena. Możliwe, że nadają przynajmniej jeden dziennie. On nie wiedział, Woody Allen też nie wiedział. Kiedyś w Cannes mieliśmy konferencję prasową i jeden z dziennikarzy spytał: "Pana aktor, Jesse, groził pan mu pozwem". On na to: "Aha, interesujące, nie wiedziałem". I tak to się skończyło.

Twój audiobook opowiadał o trzech osobach: Nathanie - ojcu, Rachel - matce i Ziggym, ich synu, w trzech różnych okresach czasowych. Użyczyłeś głosu Nathanowi. Pomyślałbym, że to o nim nakręcisz film. Jednak wybrałeś Ziggy’ego.

To miał być monodram, w którym wcieliłbym się w tego bohatera: ojca, który nie może się porozumieć ze swoim synem, dotrzeć do niego emocjonalnie. Ja gadający przez dwie godziny. Nie wiem, czy ktokolwiek chciałby to oglądać. Wtedy wybuchła pandemia i nie mogłem nic wystawić, ale wciąż o tym myślałem. Chciałem opowiedzieć historię matki, kobiety, która prowadzi schronisko dla ofiar przemocy domowej, która jest bardzo świadoma swych wartości i moralności. Ma jednak syna, płytkiego kapitalistę, który dostaje pieniądze od dzieciaków z całego świata za granie swojej muzyki w internecie. Wydało mi się to interesujące. Oglądając aktywistów, nie zastanawiamy się nad ich walką o dotarcie do tych, którzy nie podzielają ich wartości. Aktywiści powinni być podziwiani. Wykonują najważniejszą pracę dla ludzi w największej potrzebie. Pomyślałem, że historia o osobie, która wykonuje ten zawód, a jednocześnie zaniedbuje członka swojej rodziny, pozbawionego świadomości społecznej, będzie interesująca.

Jeśli poruszyliśmy kwestie społeczne... Siedzisz w social mediach?

Nie.

Zastanawiało mnie to z powodu Ziggy’ego - nie idzie mu w prawdziwym życiu, ale online ma dwadzieścia tysięcy obserwujących. Czy napisanie tej postaci stanowiło wyzwanie?

Wiesz, Ziggy jest śmiesznym wytworem współczesności. Jest niesamowicie popularnym na świecie - 20 tysięcy fanów, niesamowite - ale w szkole nikogo nie obchodzi, kim on jest. Właściwie, to ludzie uważają go za irytującego, bo bez przerwy mówi o swoich fanach. To dziwna rzecz, która mogłaby istnieć tylko współcześnie. Możesz być popularny wśród ludzi z całego świata, a w twojej własnej szkole nikogo nie interesujesz i, co najważniejsze, nikt w twoim domu nie uważa, że to, co robisz, jest wartościowe. Na tym polega jego problem. Jego matki, którą powinien podziwiać, która jest ważną figurą, nie obchodzi jego muzyka, a jego nie obchodzi jej praca. To jest tragedia i zarazem serce tej historii.

W matkę, Evelyn, wcieliła się Julianne Moore. Jak pracowałeś z nią jako reżyser? Czy czegoś się obawiałeś?

Tak! Moją największą obawą podczas zdjęć było reżyserowanie kultowej, genialnej Julianne Moore. Dla mnie jest najwspanialszą aktorką filmową. Myślę, że jest po prostu najlepsza. Nie jest to tylko moja opinia. To nie osobiste zdanie, tylko obiektywny fakt. Tak, byłem absolutnie przerażony. Dziwna sprawa, byłem na tylu planach filmowych jako aktor i uwielbiam dostawać wskazówki od reżysera. Jednak gdy sam reżyserowałem, miałem dziwne przeświadczenie, że jeśli coś jej doradzę, poczuje się potwornie urażona. Taka głupia dezorientacja, bo zakładasz coś, czego nikt inny nigdy nie pomyśli. A ona jest bardzo fajną osobą. Szczerą, dobrze czującą się ze sobą. I naprawdę pokochała swoją postać. Dobrze się bawiła, grając ją, i znajdując... ironię osoby, która w tym świcie jest cudowną świętą, a jednocześnie matką borykającą się z problemami.

Wspomniałeś o swoich dotychczasowych filmach i doświadczeniach z innymi reżyserami. Pracowałeś z największymi amerykańskimi autorami: Davidem Fincherem, Noah Baumbachem. Jak wpłynęli oni na ciebie jako reżysera?

Dla mnie jako reżysera naprawdę pomocna okazała się świadomość, jak przeważnie pracuje się na planach filmowych. Reżyserzy, którzy są świeżo po szkołach filmowych, robią krótki metraż, potem piszą scenariusz i zaraz kręcą film. Często to pierwszy plan w ich życiu. Możliwe, że nie znają wtedy sprawdzonych sposobów, by tam pracować. Byłem świadkiem problemów, które z tego wynikają. Chodzi o zarządzanie podczas kręcenia filmu, a nie kwestie kreatywne. Niektórzy wyróżniają się tylko w jednym z tych aspektów. Czułem, że wiem, czym zajmuje się każda osoba na planie. 

- Jako aktor zaczynasz dzień od godziny w przyczepie z charakteryzatorami. Pracujesz z ludźmi od rekwizytów, by ustalić, jakie okulary założysz. Pracujesz ze specjalistami grip i elektrykami, gdy budują tory do jazdy kamery, by wiedzieć, jak poruszać się podczas zdjęć. Pracujesz z pionem operatorskim... Jako aktor masz duże pojęcie o zadaniach innych ludzi. Było to dla mnie pomocne jako reżysera. Nie postawiłem stopy w przyczepie charakteryzacji i fryzur. Możesz być reżyserem i nie wiedzieć, jak działa wiele rzeczy na planie. Jako aktor jesteś częścią niemal każdego jego aspektu. Było to bardziej pomocne niż cokolwiek innego.

Od początku wiedziałeś, że tym razem nie zagrasz nawet małego epizodu?

Nie, byłem bardzo chętny, by zagrać cokolwiek, ponieważ zanim scenariusz zostanie sfinansowany, każde znane nazwisko pomaga w jego realizacji. Po prostu nie było dla mnie roli. Bez przerwy wpadasz na filmy, w których ktoś zagrał, bo jest znany, ale nie pasuje do swojej postaci i to rujnuje seans. Nagle Jack Nicholson jest w czymś na dwie minuty i od razu zakładasz: o, musi być zabójcą, bo z jakiego innego powodu pojawiłby się na te dwie minuty. To rozpraszające. Nie porównuję się do Jacka Nicholsona, ale nie było roli, w której nie wypadłbym dziwnie.

Jesteś także autorem piosenek, które w filmie wykonuje Finn Wolfhard. Miałeś wcześniej jakieś doświadczenie z pisaniem tekstów muzycznych lub musicalami?

Pisałem piosenki od lat młodości i nigdy ich nikomu nie pokazywałem, bo... Każdy ma jakąś małą rzecz, którą robi dla siebie i nigdy nikomu jej nie zdradzi - i to jest moja. Kiedy kręciliśmy ten film, pomyślałem, że jestem w stanie napisać piosenki, które będą na poziomie przeciętnego nastolatka. Także w wieku 36 lat, kiedy to pisałem, byłem w najlepszym wypadku jak przeciętny nastoletni chłopiec. Napisałem kilka piosenek. Te lepsze stworzył Emile Mosseri, jeden z najlepszych kompozytorów pracujących współcześnie. On odpowiada za te świetne. Napisał też muzykę do filmu, co jest dla mnie niewiarygodne. Jeden z najwspanialszych żyjących kompozytorów.

Jest jeszcze Finn Wolfhard, który także jest muzykiem. Pozwalałeś mu improwizować lub... Świetnie śpiewa. Ile wymagało od niego, by brzmieć przeciętnie?

Tak, Finn Wolfhard jest genialny. Zabawny, utalentowany, także muzycznie. Prosiłem go zza kamery - gdy nagrywaliśmy, i to na taśmie, więc nie można marnować czasu - "Finn, zaimprowizuj piosenkę o weekendzie 4 lipca". A on siedział przy pianinie lub gitarze i wymyślał piosenkę. Wyszła przezabawnie, on nie wychodził z roli i... Jest czarujący, genialny, zabawny i, jak zauważyłeś, gra piosenkę odpowiednią dla przeciętnego wykonawcy. Nie dla niego.

Podobna sytuacja była w "Boogie Nights" z Markiem Wahlbergiem.

Feel my heat, feel, feel, feel...

Był okropny. A dobrze śpiewa.

Jest dobrym piosenkarzem, tak. To było świetne, a Finn od razu wychwycił dowcip. Niektórzy aktorzy nie potrafią zrozumieć, że postać, którą grają, może mieć zabawną cechę. Po prostu nie potrafią. Natomiast Finn wie, jak zagrać naiwnego i nieco ignoranckiego, tyle że w zabawny sposób.

Zobacz też:

Mastercard OFF CAMERA 2023: Rozpoczęliśmy 16. edycję. John Malkovich na Gali Otwarcia Festiwalu

Mastercard OFF CAMERA 2023: 10 filmów, które trzeba zobaczyć na festiwalu

Mastercard OFF CAMERA: Pokaz specjalny filmu Agnieszki Holland "Całkowite zaćmienie"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jesse Eisenberg | Mastercard OFF CAMERA 2023
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy