Sebastian Dela: Trzeba stawiać swoje granice. Jest młody, zdolny i podbija polskie kino
Dawno w polskim kinie nie było takiego talentu. Jest szczery i bezpośredni. Na ekranie przykuwa uwagę. - Nie romantyzuję tego zawodu. Kocham go, uwielbiam to co robię i za każdym razem to jest pasja, jednak muszę się z czegoś utrzymać. Oczywiście cudownie byłoby robić same wspaniałe rzeczy, artystyczne kino, ale na to trzeba móc sobie pozwolić. Dążę do tego - mówi Sebastian Dela w rozmowie z Interią.
Wie czego chce i - co równie ważne - wie, czego nie chce. W tym roku obronił się na Wydziale Aktorskim w łódzkiej Filmówce, a już ma na koncie kilka naprawdę udanych występów filmowych. Można było zobaczyć go w takich produkcjach, jak "Braty", "Zadra", "W lesie dziś nie zaśnie nikt", "Pitbull", "Dzień Matki" czy "Błazny", które przedpremierowo pokazywane są na Kinie na Granicy w Cieszynie. Sebastian Dela brawurowo wkroczył do polskiego kina. Śledźcie jego karierę, bo naprawdę warto.
Podczas Kina na Granicy udało nam się porozmawiać.
Anna Kempys, Interia: Jesteś młodym aktorem, a na twoim koncie już ponad 20 różnych produkcji - filmów, seriali, etiud studenckich. Dużo.
Sebastian Dela: - Aż tyle?
Czy któryś z tych filmów lub serial jest ci szczególnie bliski?
- Zawsze bardzo ciepło wracam wspomnieniami do filmu "Braty" Marcina Filipowicza, zrealizowanego w Studiu Munka u Jerzego Kapuścińskiego. Cudowna przygoda, dużo serducha. Każdy debiutował - Marcin swoim filmem pełnometrażowym, my w trójkę [Dela, Hubert Miłkowski i Marta Stalmierska - red.] w dużych rolach. Każdemu z nas zależało. Czułem, że każdy gra do jednej bramki, bo każdy walczy o swój film, a nie o przeżycie kolejnych 12 godzin na planie. Zdecydowanie wracam z rozrzewnieniem do filmu "Braty".
Nie stronisz od seriali, chociaż część młodych aktorów na początku kariery nie zawsze chce w nich grać.
- Jasne, że wszyscy chcieliby grać w filmach, ale są jeszcze seriale premium. Nie romantyzuję tego zawodu. Dla mnie to zawód - kocham go, uwielbiam to co robię i za każdym razem to jest pasja, jednak muszę się z czegoś utrzymać. To jest praca jak każda inna. Oczywiście cudownie byłoby robić same wspaniałe rzeczy, artystyczne kino, które będzie jeździło po festiwalach, będzie nagradzane, które będzie docenione. Ale na to trzeba móc sobie pozwolić. Dążę do tego. Chciałbym kiedyś powiedzieć: to tak, a to nie, to bym chciał, a tego nie muszę. Ale to chyba nie jest jeszcze ten moment. Każdą rzecz traktuję jak doświadczenie.
W 2023 roku skończyłeś studia w szkole filmowej w Łodzi.
- Oficjalnie w tym roku dopiero się obroniłem.
"Błazny" Gabrieli Muskały, które pokazywane są na festiwalu Kino na Granicy, to film dyplomowy twojego roku. Jak wspominasz pracę na planie?
- Bardzo dobrze. To projekt, do którego nie umiem się zdystansować. Zazwyczaj do projektów, które robię, po jakimś czasie nabieram dystansu, a tutaj nie potrafię, ponieważ robiłem to z moim ukochanym rokiem, z którym super się dogadywaliśmy. W filmie pada takie stwierdzenie - moja koleżanka Klaudia Koścista mówi, że boi się, że te cztery lata szkoły to były najlepsze lata jej życia. Za każdym razem, kiedy ona to mówi, totalnie się z tym utożsamiam.
- Praca była cudowna, bo z ludźmi, których uwielbiam. Gabrysia, która to reżyserowała, jest wspaniałą aktorką i to jej pomogło w reżyserii. Wiedziała, czego aktor potrzebuje i jak nas pokierować, żeby osiągnąć zamierzony cel, ale z poszanowaniem tej drugiej osoby. Byliśmy podczas pracy partnerami. Nie czułem ani przez moment relacji profesor - student i to też sprawiło, że to była cudowna praca.
Skoro jesteśmy przy Filmówce, wymieniłbyś najlepsze i najgorsze momenty w szkole?
- To jest bardzo podchwytliwe pytanie, bo te momenty z biegiem czasu się zmieniają.
Inaczej się na to patrzy z perspektywy czasu?
- Dokładnie! Ta perspektywa daje szerszy ogląd. Kiedyś myślałem, że najgorszym, co mnie spotkało w szkole, to egzamin poprawkowy, który miałem ze "scen współczesnych". Wtedy myślałem, że trochę jestem skrzywdzony, że to niesprawiedliwe, że wali mi się świat i to jest najgorszy moment. Z biegiem czasu dostrzegam, że bardzo dużo się wtedy nauczyłem. Trochę terapia szokowa, ale dużo z tego wyniosłem na przyszłość. Też wiem, po co to było. Czy się z tym zgadzam, nie wiem, ale teraz zupełnie inaczej na to patrzę. Nie umiałbym wybrać najlepszych i najgorszych momentów, pojawiało się ich bardzo dużo - to był rollercoaster.
Pisze się o tobie "młody, obiecujący", ale też "charakterny, dresiarz". Trochę takich bohaterów grasz.
- Wydaje mi się, że mógłbym zagrać też coś innego, przynajmniej chciałbym. W tej branży jest trochę tak, że ludzie, którzy powinni być obdarzeni ponadprzeciętną wyobraźnią, niestety nie zawsze są skłonni do ryzyka. Jeśli sprawdziłem się w roli łysego, dosyć butnego i agresywnego gościa, to dlaczego nie spróbujemy czegoś innego. Jak ktoś się raz w takiej roli sprawdził, to znowu się sprawdzi. Mam jednak nadzieję, że dostanę możliwość pokazania się z jakiejś innej strony.
Wystąpiłeś w dwóch filmach Patryka Vegi.
- Praca z Patrykiem szła bardzo sprawnie. Zawsze było wiadomo, czego oczekuje, do czego zmierza. Absolutnie nie mogę narzekać na tę współpracę. Uważam, że on dał mi dużą szansę.
Znalazłam w sieci wywiad z 2020 roku, w którym powiedziałeś: "Podoba mi się w mojej pracy to, że codziennie mogę być kimś innym niż tylko Sebastianem Delą".
- Zdecydowanie się cały czas pod tym podpisuję. To jest cudowna praca, zawsze inna, zawsze różna w jakiś sposób. I te żywoty innych! Chciałbym być przez chwilę prawnikiem, ale to wymaga pracy i poświęcenia, a tutaj mogę poudawać, że nim jestem. Czasami organizowane są konsultacje z prawdziwymi prawnikami i wtedy mogę liznąć tego wszystkiego - to jest super. Można przeżyć kilka żyć w jednym życiu.
- Cudownym spotkaniem był serial "Idź przodem bracie" [reż. Maciej Pieprzyca - red.], który pojawi się w tym roku na Netfliksie i opowiada między innymi o grupie antyterrorystów. Do tego projektu przez cztery miesiące razem z czwórką innych chłopaków mieliśmy szkolenia z Gromem, z byłymi operatorami jednostki wojskowej Grom. Mieliśmy też przygotowania fizyczne z kaskaderami. To było coś niesamowitego i pewnie bym tego nie doświadczył, gdyby nie aktorstwo.
Czyli kino akcji OK, a komedia romantyczna, wielka historia miłosna?
- Chciałbym i to jeszcze jak! Ale nie jestem brany pod uwagę do takich ról. Wielka historia miłosna? Tak, chciałbym zagrać nieszczęśliwie zakochanego. Już kilka razy mówiłem, że gdybym mógł wymarzyć sobie rolę, to byłby romantyk-szachista.
Dlaczego akurat romantyk-szachista? Grasz w szachy?
- Trochę gram, choć w szachy to gra Jan Krzysztof Duda, ja próbuję i bardzo to lubię.
Czyli podobał ci zapewne "Gambit królowej"?
- To było cudowne i Anya Taylor-Joye jest cudowna! Świetny serial i nasz rodak w jednej z ról - Marcin Dorociński.
A masz jakieś aktorskie inspiracje?
- Bardzo dużo.
Niektórzy nie chcą o tym mówić.
- Nie mam czegoś takiego, że kiedy podchodzę do roli, myślę na przykład, jak by to zrobił Tom Hardy albo Leonardo DiCaprio, albo Cillian Murphy. Jestem wyznawcą tego, że od każdego po trochu. Kiedyś w szkole filmowej funkcjonował system mistrzowski i jednego roku wychodziła stamtąd dwudziestka takich samych ludzi. Uważam, że najlepiej wziąć od jednego profesora trochę i od innego trochę. Tak samo jest z ideałami aktorskimi.
A od którego profesora najwięcej?
- Nie chciałbym wskazywać, bo trudno jest nazwać to, co się wzięło. Ja intuicyjnie coś biorę, ale nazwać to... A czym jest aktorstwo? Mój cudowny profesor Piotr Krukowski, którego serdecznie pozdrawiam, mówił, że jeżeli ktoś mu powie, na czym polega aktorstwo, to on już nie chce dłużej żyć. Ja się pod tym podpisuję, pewne rzeczy dzieją się intuicyjnie.
Jesteśmy na festiwalu Kino na Granicy. Czy uważasz, że w kinie powinny być jakieś granice?
- To jest znowu podchwytliwe pytanie, bo tu wszystko rozbija się o jakąś debatę filozoficzną. Gdzie się kończy moja wolność, a zaczyna czyjaś? Czy cenzurować artystę? Czy wszystko jest do pokazania? Czy powinny być granice? Myślę, że każdy powinien to rozstrzygnąć we własnym sumieniu. Może tak być, że jeśli coś dla mnie nie jest przekroczeniem granicy, dla innego właśnie będzie. Trudno odpowiedzieć na to pytanie.
A granice dla ciebie jako aktora?
- Tak, oczywiście, tylko na samym początku to jest trudne. Coraz bardziej uczę się tego, że cały czas trzeba mieć do siebie szacunek, żeby na koniec dnia móc sobie spojrzeć w oczy, a nie odwracać wzrok. Trzeba stawiać swoje granice, choć każdy może je mieć gdzie indziej. Każdy jest z innego domu, wychowywał się w innym środowisku, co innego otaczało go i budowało przez najważniejsze lata życia. Najważniejsze, żeby nie zrobić czegoś tylko dlatego, że tak trzeba, że może to coś da. Na kompromisy względem siebie chyba nie można iść.
A czego szukasz w kinie jako widz?
- To takie banalne, ale emocji, czegoś co mnie poruszy. Ostatnio poczułem, że dostęp do informacji coraz bardziej mnie znieczula. Coraz mniej rzeczy mnie porusza, coraz mniej zaskakuje, dziwi, a coraz więcej przeraża. Kiedy siedzę na filmie i czuję w środku to ciepło w okolicy klatki piersiowej to jest to, czego szukam, to właśnie moment prawdziwych emocji, które wywołuje kino.
To wcale nie jest banalne, prawdziwe emocje nie są banalne.
- Właśnie, ale są bardzo trudne i coraz trudniejsze do osiągnięcia. Chodzi też o to, żeby to nie było nachalne, żeby to nie było silenie się na wywołanie emocji.
Co myślisz o aktywności aktorów w mediach społecznościowych? Czy tu stawiasz granice, że nie wszystko na sprzedaż?
- To prawda. Oczywiście udostępniam informacje o jakimś projekcie, żeby na przykład podziękować ludziom. To jest mile widziane, że wspomni się o tym na swoich social mediach. Ale cenię sobie prywatność. Dla mnie marzeniem byłoby, żeby widz przychodził do kina, oglądał film, decydował czy mu się podoba czy nie, ale potem o mnie zupełnie zapominał.
Jeśli ktoś jest aktorem to nie znaczy, że musi sprzedać całego siebie. Każdy ma prawo do prywatności, ale świat jest taki, że dzieje się inaczej.
- Dokładnie. To jest oczywiście mrzonka i marzenie ściętej głowy, ale to byłaby sytuacja idealna, prawda? Social media to już jest narzędzie, które może o czymś zdecydować, w czymś pomóc. Trochę tego nie czuję, nie wiem, jak się w tym odnaleźć i chyba nie chcę. Nie krytykuję tego, jeśli ktoś ma na siebie taki pomysł, ale cały czas wierzę, że można inaczej.
Ty i teatr - jest wam po drodze?
- Jest nam po drodze i mam nadzieję, że jeszcze w tym roku coś się wydarzy, ale nie chcę zapeszać.
A jakie masz plany filmowe, serialowe? O czym możesz powiedzieć?
- Pracuję nad jedną produkcją od listopada tamtego roku. To jest serial i chyba tylko tyle mogę powiedzieć. Czekam na premierę filmu "Innego końca nie będzie" w reżyserii Moniki Majorek. To jej debiut pełnometrażowy z Agatą Kuleszą, Mają Pankiewicz i Bartkiem Topą - dramat rodzinny o nieprzepracowanej traumie. To inny rodzaj kina, którego do tej pory nie poznałem. Bardzo dobrze wspominam ten pan.
Ulubiony polski film?
- Będzie ich trochę, ale kocham "Psy". Brutalne kino, ale ta muzyka, te kadry, te teksty, ten klimat. Klimat to też jest to, czego szukam w kinie.
Ja za 10 lat?
- Nie mam pojęcia, chcę się zaskoczyć, dam się sobie zaskoczyć.
26. Przegląd Filmowy Kino na Granicy odbywa się w dniach 1-5 maja 2024 roku w Cieszynie i Czeskim Cieszynie. Wszystkie szczegóły na stronie festiwalu. INTERIA jest patronem medialnym festiwalu.