Reklama

Filip Bajon o filmie "Jak daleko stąd, jak blisko": Lekcja martwego języka [Mistrzowska Piątka]

- Wybrałem "Jak daleko stąd, jak blisko" dlatego, żeby pokazać państwu, że są różne sposoby opowiadań - powiedział przed seansem filmu Tadeusza Konwickiego Filip Bajon, przewodniczący tegorocznego jury Konkursu Głównego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

- Wybrałem "Jak daleko stąd, jak blisko" dlatego, żeby pokazać państwu, że są różne sposoby opowiadań - powiedział przed seansem filmu Tadeusza Konwickiego Filip Bajon, przewodniczący tegorocznego jury Konkursu Głównego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Filip Bajon /Mateusz Ochocki/KFP /Reporter

Seans filmu Tadeusza Konwickiego "Jak daleko stąd, jak blisko" był domknięciem festiwalowego cyklu Mistrzowska Piątka, w którym pięciu polskich twórców filmowych rekomendowało festiwalowej widowni swój ulubiony film.

Bohaterem utrzymanego w konwencji snu filmu utworu jest czterdziestoletni Andrzej (Andrzej Łapicki), który odbywa symboliczną podróż w przeszłość. Ma nadzieję, że dzięki niej uda mu się wyjaśnić przyczyny samobójstwa jego przyjaciela Maksa (Gustaw Holoubek). W ślad za Andrzejem podąża grupa zagadkowych przebierańców w strojach chochołów i aktor Włodek (Zdzisław Maklakiewicz). Podczas onirycznej wędrówki bohater spotyka widma osób, z którymi był niegdyś związany. Są wśród nich m.in. partyzancka miłość Musia (Maja Komorowska), rodzice, pierwsza żona Joasia (Alicja Jachiewicz) i towarzysz dziecięcych zabaw Szloma (Ryszard Terlikowski).

Reklama

Lekcja martwego języka

Jednym z powodów, dla których Filip Bajon zdecydował się na "Jak daleko stąd, jak blisko" był fakt, że właśnie na planie tej produkcji stawiał pierwsze kroki w zawodzie reżysera, będąc jednym z asystentów Konwickiego.

Bajon podkreślił jednak, że tym, co wyróżnia "Jak daleko stąd, jak blisko", jest unikalna forma filmu - będącego rodzajem osobistego filmowego eseju.  Jednym z tematów filmu Konwickiego jest - według Bajona - funkcja ludzkiej pamięci.

- Pomyślałem nie tylko o Konwickim, lecz także o Miłoszu. Zobaczyłem ten zapisany w pamięci świat. Pamięć jest bardzo ciekawym środkiem wyrazu, bo nigdy nie jest obiektywna. I ten film o tym mówi. Że pamięć jest twórczym zapisem. Pamięć nie musi być bezpośrednia. Że można uzyskać pewien dystans i znaleźć odpowiednią formę w olbrzymim niedopowiedzeniu. Te niedopowiedzenia składają się język poetycki. Przypomniał mi się Miłosz, bo "Jak daleko stąd, jak blisko" to przecież rodzaj filmowego poematu, nakręconego autorskim językiem filmowym. Tak się teraz nie robi filmów, nigdy nie wiem dlaczego. Obecnie opowiada się linearną historię - powiedział Bajon.

I podkreślił, że seans dzieła Konwickiego może być dla współczesnej widowni "lekcją martwego języka", dodając, że w swoich filmach także stara się przemycać pewną somnambuliczną wrażliwość, która charakteryzuje twórczość Konwickiego.

- Czasami odczuwam głód takich filmów, czasem staram się w swoich filmach poruszać w tej lekko somnambulicznej materii, ale ostatecznie ulegam konieczności opowiedzenia historii, zależy mi na tym, żeby być zrozumiałym - przyznał Bajon, wspominając o "wspólnocie kodu poetyckiego".

Jedna wielka sekwencja senna

Przewodniczący tegorocznego jury zaznaczył także, że Tadeusz Konwicki był przed wszystkim literatem, a nie reżyserem. I zwrócił uwagę na twórczy wkład operatora Mieczysława Jahody i wspierającego wizualną stronę filmu Stanisława Latałły (w filmie wykorzystano ujęcia z jego filmu dyplomowego).

- Jak to wyglądało? Był stolik w "Czytelniku", który był stolikiem Konwickiego, Łapickiego i Holoubka. Konwicki przyniósł ten scenariusz, wszyscy go przeczytali, stolik dyskutował o tym filmie, jakie są niebezpieczeństwa. Była to bardzo literacka dyskusja, bo Konwicki nie był rasowym filmowcem, ale był wybitnym filmowcem. Na planie siedział z boku i przyglądał się temu, co się dzieje. A Jahoda to kręcił - ujawnił Bajon.

- Tu nie ma ani jednej klasycznej sceny filmowej. To jest zupełnie inna materia. Zupełnie nowy sposób opowiadania. Ten film jest jedną wielką sekwencją senną. Konwicki nie podporządkowywał się żadnym zasadom dramaturgii filmowej - zaznaczył Bajon.

We wcześniejszych seansach z cyklu Mistrzowska Piątka Agnieszka Smoczyńska zaprezentowała "Opętanie" Andrzeja Żuławskiego, Ewa Puszczyńska wybrała "Jak być kochaną" Wojciecha Jerzego Hasa, Jan P. Matuszyński postawił na "Nic śmiesznego" Marka Koterskiego, a Allan Starski wskazał na "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gdynia 2023 | Filip Bajon | Tadeusz Konwicki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy