"To nie mój film": Polska reżyserka zachwyciła debiutem. Wszyscy możemy się w jej filmie przejrzeć

"To nie mój film" - Zofia Chabiera i Marcin Sztabiński /materiały prasowe

Ich związek przypomina kabel od ładowarki, który pogryzł pies - niby jeszcze ładuje, ale to nie ma prawa działać. Bardzo lubię tekst, który otwiera "To nie mój film". Maria Zbąska w swoim długometrażowym debiucie opowiada o wypalającym się związku w sposób błyskotliwy i mądry. Świetnie też film obsadziła, co jest kluczowe w opowieści o podróży po zmrożonym piasku dwójki ludzi.

"To nie mój film": Czy da się uratować ten związek?

Janek (Marcin Sztabiński) i Wanda (Zofia Chabiera) jadą na oparach. To opary związku, który przestaje działać. Prąd się ładuje, ale tylko z rozpędu, a przegryzionego kabla obu stronom nie chce się tak naprawdę zaklejać. Tyle że nie chcą też kupować nowego. Tkwią więc we frustrującym zawieszeniu między gasnącym pożądaniem i rozpalającą się rutyną. Tej nikt nie chce, więc pojawia się pytanie: czy powinni związek przerwać czy jednak jest szansa na jego ratunek? Nie są w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Równie dobrze mogliby rzucić monetą.

Reklama

Wpadają jednak na inny plan. Janek kupuje sanki i proponuje przeprawę. Nie górską, ale po piasku nad Bałtykiem. Tym Bałtykiem bez parawanów i tandety na stoiskach. Parawan z ich związku ma zostać ściągnięty w czasie kilkusetkilometrowej drogi od Świnoujścia na Hel. Wszystko w zimowej scenerii wzburzonego Bałtyku. Nie wolno im zejść z plaży nawet po pożywienie. Ma im starczyć tylko to, co zabiorą ze sobą i znajdą w lesie, który jest granicą między cywilizacją i ich drogą. To jednak granica znacznie szersza. To granica między życiem ich związku i jego śmiercią. Przekroczenie jej przez jedną ze stron oznacza zgodę na zakończenie wspólnej życiowej przygody.

Inteligentny scenariusz i aktorska chemia

Zbąska napisała inteligentny scenariusz na temat, który przecież przez kino jest często eksploatowany. Richard Linklater nakręcił o etapowości związku nawet trylogię. "To nie mój film" jest błyskotliwą i zabawną lustracją związku z metaforami, które nie drażnią pretensjonalnością. Frytki, stające się w pewnym momencie metaforą problemów ich relacji, są dowodem na inteligentny dowcip Zbąskiej, ale też stanowią obraz wiwisekcji relacji, której katharsis może zostać wywołane przez z pozoru nieistotną i przyziemną czynność. Czuć, że Zbąska napisała tekst szczery i oparty (zgaduję) na własnych przeżyciach, albo przeżyciach bliskich jej osób.

Nie byłoby jednak sukcesu tej opowieści, gdyby nie świetne role Sztabińskiego i Chabiery. Jest chemia w tym duecie, która przekłada się na zbudowanie wiarygodnego związku ludzi porozumiewających się nie tylko werbalnie, ale przede wszystkim emocjonalnie. Prowadzony pewnie przez Zbąską duet aktorski pozwala nam uwierzyć w zakopywane przez lata problemy związku, który do końca wypalony nie jest. Zdarza się przecież nawet seks w śpiworach w namiocie stojącym na zimnej plaży. Chemia tam wciąż jest, ale została rozcieńczona codziennością.

"To nie mój film" jest pięknie sfotografowany przez Zbąską, która jako operatorka myśli przecież obrazem. Bałtyk, klify i plaża są w przemyślany wizualnie sposób pokazane, ale też tworzą symbiozę ze stanem emocjonalnym dwójki bohaterów. Nie każdy operator filmowy, biorący się za reżyserię, ma umiejętność połączenia ze sobą strony wizualnej i budowania postaci. Zbąska to potrafi. To szczególnie ważne w filmie tak bardzo autorskim i szczerym. "To nie mój film" jest bardzo jej filmem, ale też naszym, bo każdy z nas jest w jakimś związku. Albo będzie. Albo był. Wszyscy możemy się w tym filmie przejrzeć, jak w tafli spokojnej wody, choć tutaj Bałtyk szaleje.

7,5

"To nie mój film", reż. Maria Zbąska, Polska 2024.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: To nie mój film | Gdynia 2024 | Maria Zbąska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy