49. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Krytycy czekają na filmowe odkrycie
Zaproszeni do studia Interii krytycy Maciej Kędziora (Zapiski na bilecie) i Michał Piepiórka (Bliżej ekranu) omówili trzy głośne tytuły, które znalazły się w Konkursie Głównym 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Czy "Pod wulkanem", "Ludzie" i "WROOKLYN ZOO" spełniły pokładane w nich nadzieje?
Obaj krytycy są stałymi bywalcami festiwalu w Gdyni i od lat śledzą polskie kino. "Gdynia nauczyła mnie, by nie przyjeżdżać tu z jakimiś konkretnymi nadziejami i oczekiwaniami" - zaczął Piepiórka. "Wychodzą filmy, na które człowiek w ogóle nie liczy, a okazują się odkryciem, a te, na które się najmocniej czeka, często okazują się jednak rozczarowaniami. Podobnie było w tym roku".
"Ja też nauczyłem się nie mieć konkretnych oczekiwań. Nie dlatego, że uważam, że większość filmów jest słaba [...] bardziej dlatego, że zawsze może nas coś zaskoczyć" - stwierdził Kędziora, wskazując "Powrót do tamtych dni" Konrada Aksinowicza jako jedną z największych pozytywnych niespodzianek sprzed kilku lat. Zaznaczył, że tegoroczny poziom Konkursu Głównego nie jest dla niego satysfakcjonujący, ale rekompensuje go sekcja Perspektywy.
Jednym z najbardziej wyczekiwanych filmów 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni było "Pod wulkanem" Damiana Kocura. Fabuła skupia się na ukraińskiej rodzinie, która utyka na wakacjach na Teneryfie z powodu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji w lutym 2022 roku. Film jest polskim kandydatem do Oscara.
Kędziora zaznaczył, że nie zaliczał się do największych zwolenników "Chleba i soli", poprzedniego filmu Kocura. Nie odmówił jednak reżyserowi sprawności realizacyjnej oraz pewności tego, co chce pokazać na ekranie. "Mam wrażenie, że jest to w pełni spełniona wizja Kocura, w której ja znów nie potrafiłem się do końca odnaleźć. Koncept jest znakomity. [...] Pierwsze pół godziny jest świetne, później mam wrażenie, że brakuje rozwinięcia narracji" - stwierdził krytyk. Zwrócił także uwagę na świetne prowadzenie niezawodowych aktorów.
"Po obejrzeniu tego filmu nadal uważam, że jest to najlepszy wybór, jeśli chodzi o kandydata do Oscara. Nie dlatego, że ten film mi się szczególnie podobał" - stwierdził Piepiórka. "Ma szansę najbardziej rezonować [...], bo też zahacza o wiele aktualnych, rozpoznawalnych, ważnych tematów. [...] Problem jest taki, że on ich zupełnie nie rozwija".
Według krytyka tak jak bohaterowie nie wiedzieli, co zrobić po przymusowym przedłużeniu pobytu na Teneryfie, tak samo Kocur nie wiedział, co począć z początkowym konceptem. Przyznał, że pomysł na opowiedzenie o wojnie bez wojny jest bardzo dobry.
"Ludzie" Macieja Ślesickiego i Filipa Hilleslanda także podejmują temat wojny w Ukrainie. Reżyserski duet idzie jednak inną drogą niż Kocur. W "Pod wulkanem" nie pada słowo "wojna", a relacje z konfliktu oglądamy na ekranie telewizorów lub telefonów — są od niego daleko, chociaż dotyczy ich bezpośrednio. Ślesicki i Hillesland wchodzą tymczasem w sam środek piekła. Skupiają się na historii pięciu kobiet, które konfrontują z największymi potwornościami konfliktu.
"To są dwa skrajne podejścia do tego, jak opowiadać o wojnie. Ślesicki z Hilleslandem wybrali formę spektaklu. Zamieniają dramat Ukraińców w nabrzmiały do granic możliwości spektakl okropieństwa, który jeszcze podkręcają. To jest zamienianie tego dramatu w maszynkę do szokowania" - stwierdził Piepiórka. "Dla mnie jest to film na wielu płaszczyznach nieakceptowalny".
Dodał, że empatia twórców dla bohaterów fabuły jest pozorna. Natomiast elementy oniryczne, wyrwane z realizmu magicznego, są niezamierzenie komiczne. "To się nie broni zarówno jako dzieło artystyczne, jak i jakaś wypowiedź moralna. Ten film jest nieludzki".
"Rzadko kiedy oceniamy 'Ludzi' ze względów formalnych, bo to nie jest film źle zrealizowany formalnie, źle zagrany. To jest solidna robota rzemieślnicza" - przyznał Kędziora. "To jest pierwszy film, który wzbudza w polskim kinie debatę natury etyczno-estetycznej".
"W 'Ludziach' jest straszna eksploatacja, jest to bardzo męczący film. Miałem problem jak go ocenić, bo ten film mnie odrzucił, ale z drugiej strony rezonuje gdzieś w tyle głowy ciężar, że być może taki film powinien odrzucać" - kontynuował. "Jest jakaś garstka ludzi, którzy stwierdzą, że tak tę wojnę należy pokazywać — w całym jej brudzie, w całym jej tragizmie, w całym jej przerażeniu". Wskazał jednak, że o wiele lepiej do bezpośredniego pokazywania konfliktu w Ukrainie podchodziły polskie dokumenty.
Piepiórka dodał, że z powodu przesytu przemocy ukazanej w "Ludziach" ten zabieg bardzo szybko przestaje działać. "Ona już nie szokuje. Szokowanie nie polega na maksymalizacji okropieństw, tylko na takim dramaturgicznym poprowadzeniu tej historii, żeby w pewnym momencie nas właśnie zszokować" - tłumaczył.
Kędziora zaznaczył, że podobne dylematy pojawiały się w przypadku innych filmów opowiadających o wojnie i jej czasach, między innymi "Listy Schindlera". Dodał, że twórcy tak bardzo starają się czasem podkręcić napięcie, że czuł absmak.
W Konkursie Głównym 49. FPFF w Gdyni pojawił się także "WROOKLYN ZOO", najnowszy film Krzysztofa Skoniecznego, twórcy "Hardkor Disko" i serialu "Ślepnąc od świateł". Opowiada o nastolatku żyjącym we Wrocławiu lat 90., którego marzeniem jest wyjazd do Stanów Zjednoczonych na zawody jazdy na desce. Wszystko zmienia się, gdy zakochuje się w pięknej romskiej dziewczynie. Jednocześnie wchodzi w konflikt z lokalnym gangiem. Wszystko w rytmie rapu.
Kędziora stwierdził, że film "jedzie po badzie", co nie jest zaskoczeniem, zważywszy na poprzednie dokonania Skoniecznego. Według niego jest to produkcja chaotyczna, niespinająca się narracyjnie. Jednak "działał ona swoją energią". Zaznaczył także, że "WROOKLYN ZOO", nawet jeśli nie jest w pełni udane, wyróżnia się na tle większości filmów w Konkursie Głównym. "Jeśli damy się mu porwać, może zaprowadzić nas w ciekawe miejsca" - stwierdził. Dodał, że to obraz polaryzujący, podobnie jak swego czasu "Mowa ptaków" Xawerego Żuławskiego.
Piepiórka przyznał, że podobały mu się poprzednie próby reżyserskie Skoniecznego. Jednocześnie zaczął się zastanawiać, czy "Ślepnąc od świateł" nie było tak dobre z powodu nadzoru telewizji HBO, która nieco hamowała reżysera przed realizacją niektórych pomysłów. "Tutaj [...] on zrobił film absolutnie po swojemu" - podsumował. Później określił go jako "zbiór teledysków".
Dodał, że jemu "WROOKLYN ZOO" skojarzył się z innym filmem Xawerego Żuławskiego — z "Chaosem", jego debiutem fabularnym. "Jest to film równie chaotyczny, pełen różnych pomysłów wizualnych i fabularnych, które po prostu się nie spinają na różnych poziomach". Wskazał także na oczywiste korzenie dzieła Skoniecznego z kina offowego lat dziewięćdziesiątych. "A cechą tych filmów było to, że były one przeładowane pomysłami".
Piepiórka wskazał, że największy problem "WROOKLYN ZOO" leży w innym miejscu. "Jeżeli czterdziestolatek bierze się za próbę odmalowania panoramy osiemnastolatków, to mi się zapala czerwona lampka i podczas tego seansu alarm wył cały czas" - żartował. Stwierdził, że reżyser chciał stworzyć młodzieżowy film, a efekt jest raczej cringe'owy.
Kędziora dodał, że do końca nie wie, dla kogo powstał ten film. Wierzy jednak, że znajdzie on swoją niszę. Zwrócił także uwagę, że Skonieczny nie do końca potrafi prowadzić naturszczyków. Jednocześnie bardzo dobrze wypada drugi plan na czele z Janem Fryczem i Konradem Elerykiem.
Piepiórka stwierdził, że żaden film, który widział dotychczas, go nie zachwycił, więc nie ma swojego faworyta do Złotych Lwów. Według niego najlepsza jest "Dziewczyna z igłą" Magnusa von Horna. "Jest po prostu dobrze zrealizowany, a to już jest coś. Dobrze wygląda. Opowiada wstrząsającą historię właśnie w taki sposób, że jest w stanie nami wstrząsnąć, czyli jest poprowadzony dramaturgicznie w sposób odpowiedni. Wszystko tu się zgadza. Gra aktorska, scenariusz, scenografia, ciekawe konteksty. [...] ale to nie jest dzieło w pełni spełnione" - stwierdził.
Kędziora wskazał na "Zieloną granicę" Agnieszki Holland jako swojego faworyta do Złotych Lwów. "Po raz wtóry okazuje się, że najlepszy film już mogliśmy widzieć wcześniej" - przyznał z pewnym rozczarowaniem. Dodał, że "Zielona granica" była znacznie chętniej dyskutowana rok temu, gdy film wchodził do kin po sukcesie w Wenecji. Wskazał, że teraz rozmawiamy o dziełach, które raczej nie dostaną głównych nagród, bo najważniejszy pretendent miał swą premierę dawno temu. Dodał, że w tym roku brakuje mu odkrycia, które go jednoznacznie zachwyci, jak "Imago" Olgi Chajdas.