Robert Więckiewicz o "Nic śmiesznego": "Strasznie smutny, dołujący film" [Mistrzowska Piątka]
Adasia Miauczyńskiego (Cezary Pazura), głównego bohatera filmu "Nic śmiesznego", poznajemy, gdy leży na stole w prosektorium. Jego głos z zaświatów opisuje nam jego czterdziestoletnie życie reżysera-nieudacznika, który zawsze był "drugi". Jego tragikomiczne losy stanowią fabułę jednego z najpopularniejszych filmów Marka Koterskiego. Produkcję z 1995 roku przypomniał Jan P. Matuszyński podczas 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w ramach sekcji "Mistrzowska Piątka". Po projekcji reżyser "Ostatniej rodziny" porozmawiał o filmie i kinie Koterskiego z aktorem Robertem Więckiewiczem.
"To jest taki film, który lubię mieć z tyłu głowy, między innymi dlatego, żeby mi się w głowie nie poprzewracało. On w sposób dobitny pokazuje, jak przyziemną i czasami straszną pracą jest robienie filmów. I to jest jedna z wielu rzeczy, która mnie w tym filmie podrywa" - mówił o "Nic śmiesznego" Matuszyński w rozmowie z Interią.
"Pamiętam, jak ten film zobaczyłem pierwszy raz... Chyba w liceum? Nie mogłem uwierzyć w to, że ktoś powymyślał takie dyrdymały, że to się może dziać na planie filmowym. No i z biegiem lat, im byłem bliżej szkoły filmowej, jak byłem w szkole, to już byłem [...] pewien, że chyba to jest zgodne z prawdą. A teraz mam takie przekonanie [...] że te anegdoty, to jest jednak łagodniejsza wersja tego, jak było naprawdę" - kontynuował twórca "Żeby nie było śladów".
Chociaż zaproszenie Roberta Więckiewicza do rozmowy o filmie przez Matuszyńskiego mogło się wydawać, jak obaj zresztą żartowali, "ryzykowanym pomysłem" i "czystą prywatą", miało ono sporo sensu. Aktor, nagrodzony podczas 28. FPFF w Gdyni za drugoplanową rolę w "Kosie" Pawła Maślony, zagrał w dwóch filmach Koterskiego: "Baby są jakieś inne" oraz "7 uczuciach".
Więckiewicz rozpoczął dyskusję o "Nic śmiesznego" Marka Koterskiego od pytania do Matuszyńskiego — dlaczego ten chciał zostać reżyserem. Twórca "Ostatniej rodziny" zdradził, że jego droga była nieco inna od tej przebytej przez Adasia Miauczyńskiego. Określił się w wieku jedenastu lat. Dopiero później zobaczył film Koterskiego. "Bardzo możliwe, że to był pierwszy moment, gdy zacząłem mieć wątpliwości, czy to jest na pewno dobry pomysł" - zażartował.
Matuszyński przypomniał słowa Paula Thomasa Andersona, który kiedyś stwierdził, że kręci zabawne filmy, tylko publiczność z jakiegoś powodu się na nich nie śmieje. Więckiewicz przyznał, że dla niego takim dziełem jest właśnie "Nic śmiesznego". Wrócił do niego po latach, śmiał się, ale to jest "strasznie smutny, dołujący film o człowieku, któremu nic się nie udało". Matuszyński zgodził się z nim. Przyznał, że to był chyba pierwszy film, do którego podszedł jak do komedii, a w trakcie zorientował się, że tam jest jakieś drugie dno.
"To, czego szukam w kinie, jako twórca i jako widz... Oczekuję od filmu, że będzie trochę wzruszający, trochę przerażający, ale trochę będzie w tym też śmiechu i zabawy. Mam poczucie, że 'Nic śmiesznego' mi to wszystko daje" - przyznał Matuszyński.
Więckiewicz spytał następnie, czy Koterski w realistyczny sposób przedstawił pracę na planie filmowym. "Jestem święcie przekonany, że to jest złagodzona wersja tych anegdot" - przyznał reżyser. "Na planie — każdym — dzieją się... Może nie tak hardcore'owe rzeczy, ale czasem tak absurdalne, że naprawdę trudno to pojąć" - dodał. "Jestem sobie w stanie wyobrazić, że takie sytuacje miały miejsce, jak na przykład słynna scena z mostem. [...] Podrzucanie świń, robienie żartów kolegom, jak scena w wychodku — takie rzeczy się zdarzają" - dopowiedział Więckiewicz.
"Kino Koterskiego ma w sobie tyle prawdy o naszych sprawach — nie naszych branżowych, tylko naszych tu, w Polsce — i ja tam widzę [...] taką delikatność, sięganie po coś, co jest bardzo intymne i głębokie, nie do końca nazwane" - mówił Matuszyński. Zaznaczył, jak łatwo jest się zidentyfikować z bohaterem podczas np. sytuacji w windzie. Jako twórca podziwia pisanie Koterskiego, jego przygotowanie i konsekwencję. "Mam poczucie, że Koterski jest jednym z niewielu prawdziwych autorów u nas, który ma swój świat, w którym się doskonale odnajduje. Na podobnej zasadzie jak Woody Allen w pewnym momencie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. [...] Bardzo specyficzny język, na papierze literacki, ale też przekładający się na to, jak on opowiada filmy".
Więckiewicz przypomniał jeden z nielicznych wywiadów z Koterskim, w którym reżyser przyznał, że jego ogromna popularność zaczęła się tak naprawdę wraz z "Dniem świra". Przed nim nie miał za dobrej prasy. "Miałkie, błahe, nieśmieszne żarty — krytyka to dosyć mocno chlastała. Nagle, po "Dniu świra" się okazało, że wow, to jest takie głębokie i zaczęto [jego kino] nobilitować".