"Lokatorka": Układ zamknięty [recenzja]
"Lokatorka", najnowszy film Michała Otłowskiego, jest pierwszą fabułą opartą na tragedii Jolanty Brzeskiej - działaczki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, której okoliczności śmierci pozostają do dziś niewyjaśnione. Na produkcję o reprywatyzacji i jej ofiarach przyszło nam długo czekać. Niestety, chociaż historia, na której oparto film, przeraża i porusza, "Lokatorce" daleko do np. "Długu".
Mieszkańców jednej z kamienic na warszawskim Mokotowie zaczyna nachodzić mężczyzna, podający się za nowego właściciela budynku. Według administracji i prawników wszystkie jego dokumenty się zgadzają. Wkrótce lokatorzy stają się ofiarami ataków ze strony bezwzględnego agresora. Czynsz zostaje kilkunastokrotnie zwiększony, kolejne media są odcinane, skrytki lokatorskie opróżniane, a w środku dnia pojawia się ekipa wywiercająca zamki. W końcu w budynku pozostaje tylko jedna kobieta, Janina Markowska (Sławomira Łozińska), która nie zamierza poddać się naciskom nowego właściciela. Gdy lokatorka znika, jej sprawą interesuje się policjantka Anna Szerucka (Irena Melcer). W toku śledztwa trafia ona na układ reprywatyzacyjny, w skład którego wchodzą wysoko postawione osoby.
Otłowski poświęcił swój najnowszy film tematyce budzącej ogromne emocje. Tyle że zamiast skupić się na konkretnej historii, postanowili objąć w niecałych dwóch godzinach metrażu całość niezwykle złożonego problemu. W czasie projekcji jesteśmy zasypywani masą postaci. Nie jest to samo w sobie wadą, tym bardziej że większość bohaterów - chociaż pisanych grubą kreską - grana jest przez charakterystycznych aktorów i, mimo ich liczebności, zawsze łatwo ich rozróżnić. Gorzej, gdy zaczynamy poruszać się między różnymi perspektywami.
Pierwsze minuty "Lokatorki" sugerują, że główną bohaterką będzie Janina. Obserwujemy kolejne nękania oraz walkę kobiety o prawa lokatorskie. Nagle w to wszystko zostaje wpleciona historia Anny, która z czasem staje się postacią dominującą. Dodatkowo otrzymujemy jeszcze szkic układu reprywatyzacyjnego - skomplikowany i niejasny. Natomiast działania jego członków często nie wpływają na losy bohaterek. Najgorzej, że tutaj także dochodzi do zmiany perspektywy - w pierwszej kolejności śledzimy adwokata (Marcin Czarnik), który niespodziewanie znika na długi czas, a jego miejsce zajmuje tajemniczy pułkownik (Jan Frycz).
Jak pisałem wcześniej, liczni bohaterowie nie łączą się w bezkształtną masę. Niestety, nie oznacza to jednak, że są oni ciekawi. Tyczy się to przede wszystkim kilkunastu członków nikczemnego procederu, z których każdy pisany jest na jedną nutę, a postępowanie niektórych z nich - przede wszystkim pułkownika granego przez Frycza - nie jest do końca jasne. Nie rozumiem, czemu musieliśmy poświęcić im tyle czasu, zamiast skupić się na protagonistkach.
Równoległe prowadzenie wielowątkowych historii negatywnie wpływa na dynamikę "Lokatorki", tym bardziej że twórcy zmieniają również konwencję opowieści. Najlepszym przykładem jest śledztwo Anny (stanowiące przecież tylko część drogi bohaterki), które zahacza o różne gatunki - od thrillera do typowego infodumpu, w którym widz jest bombardowany opisem działania układu reprywatyzacyjnego. Całość sprawie wrażenie, jakby twórcy do końca nie wiedzieli, jak ugryźć ten trudny temat.
W rezultacie powstało dzieło rozwleczone i nie do końca spójne w warstwie scenariuszowej, a w realizacyjnej niewyróżniające się niczym. Jak na dreszczowiec bardzo mało w nim napięcia. Nie pomagają także niektóre rozwiązania fabularne: nagłe przełomy w sprawie lub przewidywalna do bólu zdrada w zespole śledczym. Są tutaj bardzo dobre i poruszające sceny - m.in. licytacji dobytku Janiny, którego jest ona bezradnym świadkiem - ale to za mało, by uznać "Lokatorkę" za dzieło udane.
4/10
"Lokatorka", reż. Michał Otłowski, Polska 2021, dystrybucja: Kino Świat.