"Szczęście świata" [recenzja]: Z krainy osobności
41. Festiwal Filmowy w Gdyni dowodzi jednego: mamy w polskim kinie twórców, którzy mimo biegu lat, biegu dni, pracy na planach reklam i seriali, nie oglądają się na mody, trendy ani na innych. Takim twórcą jest bez wątpienia Michał Rosa ("Co słonko widziało"), którego "Szczęście świata", choć dalekie od ideału, jest filmem osobnym, autorskim i pozbawionym pretensji. Ot, zmysłowy namysł nad historią. I matematyką.
Oglądamy losy mieszkańców kamienicy na Śląsku w przeddzień wybuchu II wojny światowej. Budynek stoi samotnie gdzieś na rubieżach miasta. Tworzy jakby osobne państwo-miasto, osobny byt, osobną planetę. Panujące w nim stosunki wynikają z najróżniejszych relacji - sąsiedzkich, narodowościowych (mamy tu Żydówkę, Niemców, Ślązaków, Polaków), erotycznych i po prostu: typowo ludzkich.
Rosa w napędzaniu ich nie spieszy się. Wolnym krokiem (który w połowie mógłby jednak nabrać większego tempa, wtedy film wyraźnie się rozchodzi, co nadrabia mocna końcówka) prowadzi swoich bohaterów. Jednak nie z punktu A do punktu B, jak chce matematyk w tym filmie, który tak bardzo zawierzył liczbom, że nie umie już wyluzować się, oddać fizycznej rozkoszy, zapomnieć się choć na chwilę. Przypomni mu o tym Róża (zmysłowa Karolina Gruszka), która poprosi go do tańca. Ale nie takiego, w którym obowiązują kroki i liczenie, tylko swobodnego, wynikającego z emocji. Cały ten film tak właśnie wygląda.
A podobnych bezpretensjonalnych, urokliwych scen jest w nim więcej. Rosa ma bowiem wyjątkowy talent do ich komponowania. Świetnie operuje przestrzenią, która jest inteligentnie i gustownie zagracona. Jak w filmach Wojciecha Jerzego Hasa, zwłaszcza w "Pożegnaniach", mamy tu nadwyżkę przedwojennych bibelotów, które nierozerwalnie wiążą się z bohaterami. Do Róży przyklejone są mięta do kąpieli, designerska wanna i oryginalny kieliszek do wina. Do Rufina notatnik i wydzielony kotarą gabinet. Do dzieciaków rowery.
Przestrzeń jest jakby osobnym bohaterem, który dopomina się uwagi i wpływa na zdarzenia w świecie przedstawionym. Bo w tym filmie wszystko jest ze sobą połączone - wystarczy spojrzeć na wspomnianą miętę: niby dodatek do kąpieli, a to dzięki niej zakwitną opuncje w innym mieszkaniu, a jeden z chłopięcych mieszkańców kamienicy zacznie mówić w jidysz.
Rosa portretuje koniec pewnej epoki, świat, który zaraz odejdzie w niebyt, stanie się zaszłością. Nie jest to jednak kolejna z opowieści o Apokalipsie, chociaż reżyserowi udaje się oddać klimat fin de siècle. Niepokój czuć nawet w scenach względnego spokoju, emocje kotłują się pod powierzchnią niezależnie od tego, czy bohaterowie zastygają w miłosnym uścisku, czy też nerwowo gromadzą się przed kamienicą. Rosa wie, jak oddziaływać na widza bez dosłowności, bez ostentacyjności.
Nie wszystko się w "Szczęściu świata" udało. Zwłaszcza środkowa część filmu jest zastała, domaga się większego ładunku emocji i interakcji. Mimo to wolę takie chropowate głosy nadwiślańskiego kina niż najbardziej poprawne, ale trudne do odróżnienia wypowiedzi.
6/10
"Szczęście świata", reż. Michał Rosa, Polska 2016, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 23 grudnia 2016